Rozdział 7. Władysław Kostka

5 0 0
                                    

W biegu zaczepiłam lekarza, który powiedział mi, że pacjent właśnie jest badany.

– Nie ma przy sobie dokumentów. Trzeba będzie wezwać policję – mówił do mnie. Aż serce ściskało mi się na samą myśl, że nie będę mogła mu pomóc.

– Proszę, niech pan nie wzywa policji! Ja zadbam o to, żeby wyrobił nowe dokumenty! – zapewniłam.

Leszek spojrzał na mnie zdziwiony, zupełnie jakby podejrzewał mnie o spisek.

– Z dokumentami to jeszcze nie problem. Pacjent twierdzi, że nazywa się Władysław Kostka, a taka osoba nie figuruje w ubezpieczeniach. Jak sądzę, nie pokryją państwo kosztu pobytu w szpitalu... – zawiesił głos i spojrzał na mnie znacząco.

– Zapłacę za jego pobyt i za wszystkie badania – rzekłam stanowczo.

– Skoro tak...

– Kasiu! Oszalałaś?! Nawet nie wiesz, kim jest ten człowiek! – zganił mnie Leszek, gdy tylko lekarz zniknął nam z pola widzenia.

– Chcę mu pomóc i pomogę. I mam do ciebie ogromną prośbę.

– Tylko mnie nie proś, żebym wziął go do domu!

– Nie do domu, ale do schowka pod oranżerią – mój głos zmiękł i przybrał ton błagalny. – Proszę!

– Dlaczego tak bardzo ci na nim zależy?! – zapytał podenerwowany, a jego twarz nachmurzyła się.

Nie potrafiłam mu tego wyjaśnić, ale czułam, że jeśli tego nie uczynię, jeśli się nim nie zaopiekuję, to będę tego żałowała do końca życia.

– Ale jak tylko wyzdrowieje, to pomożesz mu znaleźć pracę, tak? – Przykazał mi palcem.

– Tak!!! – niemal krzyknęłam uradowana. Przytuliłam go z wdzięczności.

– No, już, już... – mówił udobruchany. – A teraz dowiedz się, czy ten twój bezdomny, w ogóle przeżyje. Coś mi się tam o uszy obiło, że jest wychudzony, więc na pewno ma anemię i pasożyty. – Skrzywił się z niesmakiem.

– Zaraz się tego dowiem!

Ze względu na to, że byłam jedyną osobą, która zainteresowała się chorym, zostałam dopuszczona do wiadomości na temat jego zdrowia. Nawet pozwolono mi z nim na chwilę posiedzieć. Miał anemię i do tego jakąś paskudną infekcję gardła. Zasłabł na ulicy, dlatego ktoś wezwał do niego pogotowie.

Weszłam do sali, gdzie leżał w sąsiedztwie dwu innych panów, nie wyglądających lepiej od niego. Zapadnięte policzki, podkrążone sińcami oczy, blada, wysuszona twarz... Lekarz powiedział, że jest odwodniony, więc podawano mu kroplówkę. Przebrany w szpitalną piżamę, nakryty kocem, leżał na twardej pryczy. Nawet nie dali mu poduszki. Gdy mnie zobaczył, jego smutne, zmęczone oczy rozjaśniły się. Przez chwilę nawet zdawało mi się, że się uśmiechnął. Jego głowa nadal pokryta była długimi, czarnymi strąkami włosów, a twarz długim, bujnym zarostem.

– Pan nie chciał się dać ogolić – wytłumaczyła pielęgniarka, która właśnie weszła do środka.

– Później o to zadbam – rzekłam i stanowczo spojrzałam w czarne oczy Władysława. Nic nie odpowiedział, a jedynie westchnął ciężko.

– Poleży kilka dni i go wypiszą – powiedziała pielęgniarka, po czym uregulowała kroplówkę. – To pani krewny?

– Tak, to znaczy... – nie wiedziałam, co powiedzieć.

– Niech się pani nie tłumaczy. Widziałam już wielu takich. I chwała pani za to, że się biedakiem zainteresowała. No! To zajrzę potem i przyniosę obiad! – Uśmiechnęła się do pacjenta i opuściła salkę.

Spojrzałam znów w te czarne oczy, które, odkąd weszłam, nawet na chwilę się ode mnie nie oderwały. Biedak zaczął się telepać niczym w febrze, ale ja wiedziałam, że to z powodu kroplówki, więc nie panikowałam. Zrobiło mi się go tylko żal. Nakryłam go szczelniej kocem, aby było mu cieplej. Widok jego wychudzonej, opiętej bladą skórą ręki, do której była podłączona kroplówka, sprawił, że po mojej skórze przeszły ciarki. Zrobiło mi się słabo. Odrzuciłam na bok swoje empatyczne odczucia i zapytałam:

– Dać panu coś pod głowę? Przyniosłam poduszkę. Wiem jak to jest w szpitalach – szepnęłam porozumiewawczo. Skinął głową i cichutko rzekł:

– Tak.

Uniósł głowę powoli, jakby stanowiła dla niego ogromny ciężar, a ja podłożyłam mu poduszkę. Jego włosy wydały mi się jakieś dziwne, ale nie chciałam wypytywać go o takie błahostki, gdy leżał wycieńczony na szpitalnym łóżku, podłączony kroplówki. Wytłumaczyłam sobie, że to pewnie choroba uczyniła jego włosy tak dziwnie matowymi i jakby sztucznymi w dotyku.

– A może potrzebuje pan czegoś jeszcze? – zapytałam z troską i spojrzałam na sok, jabłka i bułki, które kupił dla niego Leszek. Stały na szafce obok łóżka chorego.

– Mnie, niczego nie trzeba – powiedział smutno.

– Ma pan gdzie mieszkać?

– Nie.

– Tak sobie pomyślałam... U nas w ogrodzie jest taka mała szklarnia, a pod nią schowek. Jeśliby się go jakoś wysprzątało i wstawiło kilka mebli, to może mógłby pan tam sobie zamieszkać po wyjściu ze szpitala. Może to nie wiele, ale zawsze coś – powiedziałam z nadzieją w głosie.

– Ja, nie wiem, co mam powiedzieć – głos wyraźnie mu się załamał ze wzruszenia. Potarł oczy swoimi osłabionymi, wychudzonymi dłońmi.

– Niech się pan zgodzi! – Zachęciłam go uśmiechem.

– Nie mam czym zapłacić.

– Niech się pan po prostu zgodzi.

– Nie mam zupełnie nic. – Rozłożył ręce w geście bezradności i zmarszczył brwi. Jego głos był taki pusty, matowy i cichy, jakby człowiek ten już dawno wycofał się z życia.

– Właściciel posiadłości pewnie zgodzi się, aby mógł pan odpracować to swoje mieszkanie. W obejściu zawsze brakuje silnej, męskiej ręki. A pan przecież nie jest jeszcze taki stary, żeby nie móc pracować.

Chyba go przekonałam, bo powiedział:

– Dziękuje.

– Niech mi pan jeszcze nie dziękuje. Zobaczymy, czy będzie się tam panu dobrze mieszkało.

W tej chwili zakaszlał tak mocno, że znów poczułam, jak cierpnie mi skóra. To musiało być zapalenie płuc. Gdy kaszlał, wykrzywiał przy tym twarz w bolesnym grymasie.

– Nie wiem, co mogłabym jeszcze dla pana zrobić.

– Zrobiła już pani... zbyt wiele – odparł, gdy odzyskał oddech.

– Jesteśmy więc umówieni – powiedziałam z entuzjazmem. Byłam pewna tego, że Leszek zgodzi się, aby miły człowiek pracował w obejściu w zamian za dach nad głową. – Zajrzę do pana jutro, aby dowiedzieć się o stan zdrowia i zapytać kiedy będzie pan mógł opuścić szpital. Tutaj na pewno pana podkurują i odkarmią.

– Proszę mi mówić Władek – powiedział i wyciągnął do mnie kościstą, drżącą dłoń.

– Jestem Katarzyna. – Uścisnęliśmy sobie dłonie. Poczułam jakieś dziwne – ni to wibracje, ni to dreszcze – jakiś prąd, który wytworzył się miedzy naszymi dłońmi. Może dlatego, że pamiętałam codzienny widok jego brudnych dłoni, które składał, złączając palce niczym do modlitwy. Teraz jego dłonie były czyste, pielęgniarki musiały zająć się myciem jego brudnego od wielu dni, chudego ciała.

– Do zobaczenia Władek.

– Do zobaczenia – odrzekł. Puścił moją rękę i spojrzał smętnie.

Opuściłam szpital z dziwnym przeświadczeniem, że ten człowiek stanie się wkrótce dla mnie kimś bardzo ważnym. Lecz czy ważniejszym od pana D? W krótce miałam się tego dowiedzieć.

***

Kup ebook na stronie autorskiej www.ecl-pisarka.pl w zakładce EBOOK ROMANSE SKLEP

Kup książkę papierową w druku na życzenie -> Ridero książki

Zapisz się na listę, aby zyskać tańszy druk -> Tania książka w Ebook Romanse Sklep

WIEK-NIEWAŻNY cz. 2. PowrotyWhere stories live. Discover now