Rozdział 5. Szukając sensu życia

5 0 0
                                    


Tak szybko znalazłeś sobie pocieszycielkę? Tak łatwo sobie mnie odpuściłeś? A może wytrzymałeś zbyt wiele, żeby w końcu sobie odpuścić coś, co nie miało sensu?"

Ola mówiła mi, że się gdzieś przeprowadził. Zapakował wszystkie swoje rzeczy i pojechał. W przeprowadzce pomagała mu piękna brunetka – wiedziałam, że to ta Joanna.

Mijały kolejne puste tygodnie i miesiące zalane łzami i otulone bolesnym wyczekiwaniem. Łudziłam się głupimi nadziejami, że Dariusz pojawi się niespodziewanie w galerii. Czekałam. Każdy odgłos kroków zdawał mi się być podobnym do jego kroków.

Gdyby nie wsparcie Oli nie dałabym sobie rady. Bardzo dużo ze mną rozmawiała.

– Staraj się cieszyć małymi rzeczami, krótkimi chwilami. Staraj się dostrzec Boga w każdym malutkim kwiatuszku, roślince. Ja wierzę w to, że zostałyśmy stworzone po coś. Nasze życie ma sens, tylko że jeszcze nie wiemy jaki. Póki żyjemy, każdy kolejny dzień jest przeznaczony do tego, abyśmy go wypełniły. Może zostałyśmy stworzone chociażby po to, żeby sobie pomagać?

Starałam się czegoś uchwycić, złapać za ogon coś pewnego, jakąś tratwę ratunkową, ale lato przeminęło i nadeszła jesień, a ja zaczęłam znów zażywać większą ilość tabletek na nerwy i antydepresantów ziołowych. Czułam, że tabletki to za mało, więc udałam się na akupunkturę i wróciłam do moich codziennych spacerów. Ruch zmuszał moją krew do krążenia, a świeże powietrze dotleniało umysł i otrzeźwiało go z ciemności i mgły, które zdawały się mnie permanentnie spowijać.

I tak pewnego niedzielnego popołudnia, gdy krążyłam po mieście bez celu, byle tylko chodzić, przegnana jesiennym deszczem i wiatrem, schroniłam się w niewielkim kościółku. Weszłam do środka z nabożną czcią. Znalazłam się w ciasnym korytarzyku, gdzie zrobiłam znak krzyża. Ominęłam pojemnik na wodzę święconą, zresztą i tak wysechł do cna, zupełnie jakby nikt tutaj od dawna nie zaglądał. Uchyliłam przeszklone do połowy drzwi, prowadzące z przedsionka do nawy głównej, i wkroczyłam do rozświetlonego blaskiem lamp wnętrza. Po obu stronach nawy stały dwa rzędy ławek. W środku nie było nikogo.

Uklękłam na zimnej posadzce i skierowałam oczy w kierunku ołtarza. Okazało się, że na stole ofiarnym stoi Monstrancja z wystawionym Najświętszym Sakramentem. Wiedziałam, co to znaczy. Była to godzina adoracji, która zawsze napawała mnie jakąś dziwną podniosłością chwili. Zupełnie jakby na ziemię zstępował Chrystus we własnej osobie.

Zapatrzyłam się w miejsce, gdzie stała Monstrancja i kompletnie przestałam myśleć. Odrzuciłam na bok przeszłość i przyszłość.

„Proszę, spraw żebym znalazła sens życia, jakiś cel, który pomoże mi zostać na ziemi. Uratuj mnie!"

Przypomniałam sobie Jego twarz i to co było między nami dobrego. Uśmiechnęłam się i poczułam wdzięczność za to, że było mi dane zaznać choć trochę tego wielkiego szczęścia, jakim jest wzajemna miłość.

„Tylko czas może pomóc uleczyć rany, naprawić zło i pomóc znaleźć odpowiedź na moje pytania. Czas."

Wybaczyłam Mu to, że nie miał już siły, aby się ze mną naciągać i wybaczyłam sobie, że nie potrafiłam go zatrzymać. Poczułam jakąś dziwną ulgę, a kamień poczucia winy spadł mi z serca.

„Proszę, niech będzie szczęśliwy i odnajdzie spokój. Tylko o tyle proszę."

Przez głowę przemknęła mi jasna myśl, która swoim ciepłem opatuliła moje skołatane, zranione serce i napełniła mnie nadzieją, która pomogła mi wstać i opuścić to miejsce, abym mogła stawić czoła przyszłości mającej niebawem nadejść.


***

Moją książkę znajdziesz w księgarni RIDERO.EU -> https://ridero.eu/pl/books/wiek-niewazny/

Ebook do kupienia tylko na stronie autorskiej -> www.ecl-pisarka.pl


WIEK-NIEWAŻNY cz. 2. PowrotyWhere stories live. Discover now