- Cicho – odezwał się nagle Connor. Zaciągnął głęboko powietrze. – Czuję ich i słyszę. Idziemy. Zack, złap ją.

Zack natychmiast pojął, co się dzieje. Topielec złapał dziewczynę w ułamku sekundy i zarzucił sobie na plecy, po czym obaj z Connorem ruszyli pędem. Dziewczyna wtuliła twarz w kark Zack'a wilgotny i zimny, jak na topielca przystało i wczepiwszy palce w jego obojczyki, zamknęła oczy. Bieg był długi. Z zamkniętymi oczami nie miała pojęcia gdzie biegną. Czuła tylko jak wzbijali się od czasu do czasu w powietrze, niesieni przez Connora. Tego była pewna. Świat zginął w ciemności i wietrze, oraz wilgotnym zapachu Zacka.

Powrócił dopiero, kiedy coś owinęło się wokoło jej kostki. Wrzasnęła głośno, odruchowo kopiąc na oślep. Zack odwrócił głowę i jego białe oczy błysnęły widząc intruza chwytającego nogę towarzyszki na jego plecach. Syknął wściekle, zamachnął się i chłodną dłonią zdzielił, cokolwiek to było, po karku.

- Trzymaj się! – polecił, nim skoczył do przodu jak wściekły.

Dziewczyna na jego plecach uczepiła się go mocniej, aż palce ją rozbolały. Trzymał ją mocno, więc nie miała szansy wypaść, ale pozostawało coś nienaturalnego w sposobie, w jaki podróżowali. Gdzieś w swojej przeszłości pamiętała, jak na cudzych plecach przemierzała las. Tamte plecy były ciepłe i kark, w który się wtulała, także był ciepły i znajomy.

- Rosalie! – wrzask dochodził gdzieś z tyłu.

Rosalie Clear odważyła się otworzyć oczy. W szaleńczym biegu Chicago stanowiło jedna wielką plamę świateł, ale dłoń opleciona na jej kostce, szczupła i blada, z sygnetem na małym palcu na pewno należała do mężczyzny.

Coś w środku nią szarpnęło, zmusiło, by puściła Zacka i wyswobodziła się z jego bezpiecznego uścisku. Pod sobą miała dach, kończył się za dwadzieścia metrów. Rosalie wzięła głęboki wdech, wyprostowała palce i odchyliwszy się do tyłu, zmusiła topielca, by ją puścił. Właściwie nie ona. Prąd, który jej ciało wyprodukowało nagle, kompletnie go zaskoczył. Topielec wrzasnął i puścił dziewczynę.

Rosalie odczepiła się od chłodnego ciała i w ostatniej chwili zasłoniła dłońmi głowę. Potoczyła się po brudnym, mokrym dachu, świat wirował wokoło niej, a kiedy otworzyła oczy, sylwetki jej towarzyszy stały już na drugim budynku, skonsternowane i, mogła się założyć, wściekłe.

Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nic nie trzyma jej kostki. Rozejrzała się pospiesznie, ale w strugach deszczu zrozumiała, że na tym dachu jest kompletnie sama. Już miała wrzeszczeć, by po nią wrócili, ale blada, błyszcząca dłoń pojawiła się nagle, chwyciwszy krawędzi dachu i po chwili nie była już sama.

Na krawędzi dachu stanęła nieco poturbowana, ale dobrze znana postać. Mokre blond włosy kleiły się do twarzy chłopaka, ale wszędzie poznałaby tą idealną twarz Apolla, spoglądającą na nią z piekła.

- Razjel – zastygła w bezruchu. Razjel gramolił się na dach. Najwidoczniej nie przewidział, że Rosalie puści topielca.

- Jasne, poradzę sobie sam – warknął, wskakując na twardą powierzchnię. Woda chlupnęła spod jego ciężkich buciorów. – Rosalie.

- Ty żyjesz – zauważyła. Biła od niego taka sama niebiańska poświata, jak kiedy widziała go w Sinderelli po raz pierwszy. – Razjel.

- Ciężko było cie znaleźć. Wiesz, że wszyscy cię szukają?

Rosalie wydęła wargi.

- Wszyscy?

- Aha – Razjel zerknął przez ramię na topielca i wiwerna na sąsiednim dachu. – Co ty robisz z podziemnymi kreaturami? Nieumarły i smok? Mniejsza...

Full Moon - isaac laheyWhere stories live. Discover now