Droga, którą szliśmy, prowadziła najpierw samym środkiem miasteczka, a później wąskimi, stromymi uliczkami, przecinającymi pasma włoskich Alp. Maszerowaliśmy dłużej niż godzinę, toteż gdy dotarliśmy na górę, wszyscy byli już zmęczeni. Leo z Cashem opadli na głaz, o który się opierałem, a Dani i Aspen marudziły, że bolą je nogi. Tylko Gabi zdawała się odzyskać pełnię sił, nabrała koloru i biegała dookoła nas jak młoda sarenka.

– Ale fajnie! - krzyczała co chwilę, zachwycając się coraz to nowymi rzeczami. Myślałem, że wysiądzie mi serce, gdy w drodze piszczała na widok kóz górskich, które spotkaliśmy.

Z oddali, skąpana w blasku przetykających chmury promieni słońca, Madonna wyglądała jak miejsce, w którym chciałbym zostać dłużej niż dwa tygodnie. Byłem zachwycony tą miejscowością i całą otoczką naszego wyjazdu, poza jednym mankamentem, który obrzucał mnie właśnie pogardliwym wzrokiem.

– Co?

– But.

– Co? - zmarszczyłem brwi.

– Zawiąż ten pierdolony but, bo pozbędziesz się licówek.

– Nie mam licówek - odburknąłem i kucnąłem, by zapętać sznurówki. – Dzięki.

Nie, żeby mnie to nie zdziwiło. Sądziłem, że Aspen ucieszy się, gdy potknę się o własne nogi i rozwalę ten głupi ryj. Odprowadziłem ją wzrokiem do Gabi, obok której usiadła i zapytałem:

– Wracamy?



*



Wieczór nadszedł bardzo szybko. Schodząc z powrotem do miasteczka, zjedliśmy obiad, a dziewczyny wypiły po drinku i, słowo daję, Gabi chyba też nie schodziła z bomby. Idąc obok Matty'ego, co chwilę popychali się, zaczepiali i śmiali tak, że musieli słyszeć ich wszyscy w promieniu dziesięciu kilometrów. Leo szturchnął mnie w ramię, uśmiechając się porozumiewawczo:

– Gabi i Brytol? Będzie z tego coś?

– Wątpię. Gabi jest przecież...

– Lesbijką? - uniósł pytająco brew, gestem głowy wskazując na naszą przyjaciółkę przytulającą się do Casha, rechoczącą z jakiegoś durnego żartu, który jej właśnie opowiadał. – Doprawdy?

– Tak mi się zdaje - wzruszyłem ramionami, przyglądając się jeszcze przez chwilę parze idącej przed nami. – Nie, przestań. To nic nie znaczy.

Gabi kochałem jak siostrę i naprawdę chciałem dla niej wszystkiego, co najlepsze, a Cash... no cóż, powiedzmy sobie szczerze, tym nie był. Uwielbiałem go, cholera, był moim najlepszym kumplem w reprezentacji, ale nie nadawał się na partnera, a wiedziałem to, mieszkając z nim w jednym pokoju na każdym zgrupowaniu. Zdaje się, że tylko mnie mama nauczyła porządku, bo na próżno było szukać tej cechy u mojego przyjaciela. Zwykle pół wieczoru spędzałem, by nosić za nim jego brudne gacie i śmierdzące skarpety, bo byłem takim pedantem, że przeszkadzały mi nawet wtedy, gdy leżały na koszu do prania, a nie w nim. Jeśli macie znajomego, który za każdym razem przeprasza was za bałagan, a jego dom wygląda jak pierdolony pokój w katalogu meblarskim, to Matty Cash był totalnym tego przeciwieństwem. Do jego mieszkania wchodziło się jak na pole minowe, a gdy twierdził, że dopiero je posprzątał, przewracałem się o sztangę, która Bóg wie co robiła w kuchni. Poza tym był pieprzoną powsinogą i gdzie się nie zakręcił, tam umoczył dzióba, ale na tej płaszczyźnie raczej by się z Gabi dogadali.

– O co tak właściwie chodzi między tobą a Aspen? - zapytał, lepiąc śnieżkę, po czym rzucił nią w swoją dziewczynę.

– Stary, to samo chciałem wydębić od ciebie wczoraj - przypomniałem mu, śmiejąc się pod nosem. – Nie mam pojęcia. To kolejna zagrywka Aspen, a ja nie znam reguł gry.

– Nie wiń jej. Ostatnio wiele przeszła - odparł, nawiązując do śmierci ojca, o której mówił mi wczoraj.

– To nie tłumaczy tego, że bezczelnie może się na mnie wyżywać.

– Może to tylko warstwa obronna?

– Leo, cholera, przed czym? Zjem ją w całości, czy jaki chuj? - chyba uniosłem się zbyt bardzo, bo idąca przed nami Gabi spojrzała na mnie pytająco.

– Może chodzi o to, że nadal coś do siebie czujecie?

– Mhm, a zaraz po tym Cashowi urośnie drugi kutas na czole. Litości. - wywróciłem teatralnie oczyma. To była najgłupsza rzecz, którą ostatnio słyszałem. Fakt, czasem tęskniłem za tym, co było między nami, ale zdążyłem wyzbyć się wszystkich uczuć, jakie żywiłem do Aspen Russo, a przynajmniej taką miałem nadzieję.

– Niewykluczone.

– Pieprzysz głupoty - warknąłem, dając do zrozumienia, że nie chcę wracać do tego tematu, po czym otworzyłem drzwi prowadzące do pensjonatu.

– Może jeszcze się dogadacie.

– Prędzej świnie zaczną latać, Leo.

Czas nas gonił, więc każdy z nas ruszył do swojego pokoju, by zmienić mokre od śniegu spodnie i narzucić dodatkową bluzę, bo wieczór robił się chłodniejszy niż przypuszczaliśmy. Zrobiło mi się niedobrze, widząc jak Leo chowa w wewnętrzną kieszeń kurtki połówkę wódki, bo byłem pewny, że tego dnia nie dam rady wypić już więcej. Zdaje się, że podobny alkowstręt miała Dani, bo Fiorucci zgarnął od niej niezłą reprymendę, zanim zdążył się w ogóle odezwać.

– Lecimy - zarządził, spoglądając na zegarek na swojej ręce. – Wołaj to kółko wzajemnej adoracji - polecił rudowłosej, wzdychając ciężko.

Gdy reszta towarzystwa zbiegła na dół, wyszliśmy na zewnątrz, kierując się do miejsca zbiórki. Aspen widocznie nadal bawiła moja bałwania wersja, stojąca przy drzwiach, ale puściłem koło ucha jej chichot.

Cały kulig podzielony był na dwie pary dużych sań, a każdej z nich przewodził ogromny konny zaprzęg. Leo zapłacił za całą naszą ekipę, ludzi było sporo, więc musieliśmy podzielić się na mniejsze grupki i zająć wolne miejsca. Takim też sposobem wylądowałem między Gabi a Aspen w wąskiej ławce, czując się jak sardynka w puszcze, ale chociaż to nie ja byłem ściskany przez mężczyznę, który mógł ważyć z trzy razy tyle co Russo.

– Z powrotem się zamieniamy - syknęła blondynka tuż do mojego ucha, ale parsknąłem tylko śmiechem, pokazując jej środkowy palec.

Ruszyliśmy z przytupem, kierując się na polne drogi, jakie zewsząd otaczały Madonnę. Sądząc po śpiewach, jakie płynęły z sąsiednich sań, Leo i Matty musieli bawić się przednio. Pomachali nam, wskazując na trzymaną w dłoni butelkę wódki, gdy ich powóz wyprzedził nasz.

– Jest słodki - westchnęła Gabrielle, ale nie wiedziałem czy tyczyło się to Casha, czy konia, który zarżał nieopodal, zarzucając gęstą grzywą.

W końcu, po kilkudziesięciu minutach jazdy, dotarliśmy do miejsca, w którym mieliśmy się zatrzymać, by wypić grzaniec, zjeść coś ciepłego i rozpalić małe ognisko. Leonardo dopadł nas od razu, gdy wysiedliśmy, wręczając po szklanie wódki - na rozgrzanie, jak twierdził. Wypiłem połowę, a drugą ukradkiem wylałem w śnieg.

Rozpalono ognisko, były kiełbaski, grzaniec, którego nawet nie próbowałem, nie chcąc mieszać ze sobą obu trunków, góralskie przyśpiewki i tańce. Nawet nie wiem w którym momencie owe śpiewy zamieniły się w imprezę za sprawą głośnika, jaki któryś z uczestników wyjazdu zabrał ze sobą.

Gdy kręciłem właśnie tyłkiem w rytm tego genialnego remixu Suavemente Pittbula, z Gabi po jednej stronie i Danielle po drugiej, rozejrzałem się dookoła. Naprzeciwko ogniska Leo i Matty widocznie zakopali wszystkie nieporozumienia i raczyli się resztkami rozlewanej przez Casha wódki, opowiadając sobie coś zabawnego, bo co chwilę wybuchali głośnym śmiechem.

Serce podeszło mi do gardła, ale starałem się zachować zimną krew.

– Gdzie, do cholery, jest Aspen?

______
Koniec maratonu, wracam do reszty książek bo zaraz zginę w wattpadzie😂 dzięki za każdą opinię i gwiazdkę, widzimy się po weekendzie!❤️❤️

Aspen | zalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz