08

373 28 9
                                    

– Gabi, kurwa, gdzie jest Aspen? - zapytałem raz jeszcze, odciągając przyjaciółkę na bok.

Gabrielle, nafurana jak Cash po pierwszym zgrupowaniu reprezentacji, miała już ten swój głupi, mętny uśmieszek, który nie schodził jej z twarzy za każdym razem, gdy była pijana, ale jeszcze nie na tyle, by przewracać się o własne nogi. Gabi mrugnęła dwa razy i wymamrotała niezrozumiałe ale co? i dopiero wtedy przypomniałem sobie, że pożytku z niej już nie będzie. Otóż zapomniałem, że Verdi miała pewną ciekawą przypadłość - im więcej wódki w siebie wlała, tym bardziej przepalał jej się styk łączący mózg z buzią.

– Nieważne - mruknąłem zawiedziony, odprowadzając ją do chłopaków. Niemal siłą wepchnąłem brunetkę w ramiona Matty'ego i nakazałem pilnować jak oczka w głowie.

Chyba w każdej grupie jest zawsze ta jedna osoba, która dba o dobro innych. Tak się składa że tą gorącą mamuśką (jak drwił ze mnie Leo) byłem zawsze ja. To ja opiekowałem się nim, gdy złamał nogę na wfie, to ja niejednokrotnie ratowałem Gabrielle, gdy spodobała się jakiemuś chłopakowi ze starszej klasy i to ja byłem oparciem dla Aspen we wszystkich tych sytacjach, gdy sobie nie radziła i płakała mi w ramię dzień w dzień - a teraz zbierałem tego żniwo. Russo nienawidziła mnie, bo taką miała akurat zachciankę, mimo że nie zrobiłem nic złego.

Zapomnijcie o wszystkim, co mówiłem wcześniej. Choć nie dalej, niż godzinę temu miałem ochotę chwycić za te jej blond kudły i utopić ją w śniegu po sam pas, teraz byłem prawdopodobnie jedyną osobą, która zauważyła jej zniknięcie. W mojej głowie momentalnie zaczęły pojawiać się przeróżne scenariusze - począwszy od tego, że była właśnie w drodzę na Syberię, uprowadzona by sprzedać ją na narządy na ruskim targu, do bardziej oczywistych rzeczy jak to, że poczuła nagłą potrzebę fizjologiczną. Oczywistym było, że porywacze prędzej czy później porzuciliby ją w głębokim rowie, kiedy zaczęłaby marudzić.

Fakt był jednak taki, że Aspen nie wracała przez kilkanaście minut. Wszyscy zaczynali się już zbierać do sań, odłączono głośnik, dogaszano ognisko, którego ogień jeszcze przez chwilę łaskotał nasze twarze.

– Co teraz? - zapytał Leo, naciągając na głowę czapkę. Robiło się coraz zimniej, a droga była jeszcze długa, choć według nawigacji nie byliśmy aż tak daleko od hotelu, jak najpierw przypuszczałem.

– Jedźcie, ja jej poszukam.

Gabi, śmiejąca się jak głupi do sera, siedziała już w jednym powozie, okryta przez koc, który Matty założył jej na ramiona. Dani przytulała się do ramienia Leo, jakby sama bała się tego, że zgubi się w otaczającym polanę lesie.

– Jesteś pewien? Robi się coraz ciemniej.

– Tak - westchnąłem, choć wcale nie byłem skory do udawania superbohatera. W ciągu tych kilku dni obrażono mnie już zbyt wiele razy, żebym bawił się w Robin Hooda. – Zabierz dziewczyny, ja znajdę Aspen i dołączymy do was na mieście.

– W porządku - w głosie Leo nie było czuć ani grama przekonania, ale pociągnął Danielle za rękę i wsiadł do jednych z sań.

Uczestników było tylu, że odjeżdżając, organizatorzy nie zauważyli nawet, że dwójki z nich brakuje. A właściwie to jednej osoby, która jak na złość nie odpowiadała na moje nawoływania. Nie miałem również numeru do Aspen, bo niegdyś usunąłem go wraz z setką naszych zdjęć w telefonie po tym, jak kopnęła mnie w dupę. Plułem sobie za to w twarz, bo było to coś, co akurat dziś mogłoby mi się przydać.

– Kurwa mać - warknąłem pod nosem, zasłaniając twarz szalikiem. Robiło się coraz chłodniej, a ja nie miałem ani rękawiczek, ani czapki, bo swoją oddałem Gabi, której w trakcie jazdy zrobiło się zimno. – Niech cię szlag, Aspen.

Aspen | zalewskiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz