03

593 33 9
                                    

Ledwo żywy, otworzyłem jedno oko tuż po tym, jak głośne trzaśnięcie drzwi wyrwało mnie ze snu.

– Wstawać, księżniczki! Jest śniadanie do... o rany! Wali tu zdechłym szopem! - punkt ósma, przekraczając próg naszego pokoju, Leonardo Fiorucci teatralnie złapał się za szyję.

Nie zamierzałem pytać dlaczego już nie śpi ani skąd wie, jak pachnie rozkładający się szop. Po prostu odwróciłem się przodem do ściany, naciągnąłem kołdrę pod sam nos i udawałem pogrążonego w głębokim śnie, dopóki Leo brutalnie nie zdarł ze mnie pierzyny.

– Zalewski, liczę do trzech. - zaćwierkał tuż przy moim uchu.

Jak to możliwe, że ten drań nie miał kaca po ilości piw, jakie poprzedniego dnia wypili wspólnie z Cashem? O ile leżący dwa metry ode mnie Matty nie wykazywał znaku życia i miałem szczerą nadzieję, że nadal oddycha, o tyle pastwiący się nade mną Leo już z samego rana wyglądał jak młody bóg. Pieprzona maszyna do picia alkoholu. Stał tak nade mną, wyglądając niczym czwarty syn samego Davida Beckhama, w tej swojej ulizanej grzywce i podwiniętej do ramion czarnej koszuli, która tylko podkreślała jego włoską karnację.

– Raz...

Po tym, jak pół nocy słuchałem dławiącego się własną śliną Casha, ostatnim, kogo pragnąłem widzieć o ósmej rano, był Leo Fiorucci i jego chore ambicje. Nie zrozumcie mnie źle, ale osobiście uważałem, że carpe diem tak samo aktualne było o dwunastej w południe i pokrzepiony tą myślą, nie zamierzałem opuszczać mojego łóżka.

– Dwa...

Poranne promienie słońca, wdzierające się do pokoju przez cienkie zasłony, raziły moje oczy. Jeszcze mocniej przycisnąłem twarz do poduszki, licząc że dane będzie mi zamknąć powieki chociaż na moment.

– Trzy! - Leo rzucił się na mnie i zaczął okładać mnie zwiniętym w rolkę ręcznikiem. Pisnąłem jak porażony i podniosłem się do pionu, gdy jego mokra końcówka zostawiła bolesny ślad na moich gołych plecach. Bawił się świetnie, odtwarzając jedną z głównych atrakcji naszych kolonii w podstawówce. Problem w tym, że zaopatrzeni w podobną broń, robiliśmy to zwykle w ostatnią noc wyjazdu, biegając od pokoju do pokoju i tłukąc wszystkich po kostkach ile wlezie.

– Do reszty cię popieprzyło?! - wydarłem się i wyrwałem mu ręcznik z rąk, przy okazji częstując kilkoma strzałami.

– Witamy na wycieczce szkolnej! - zapiał – Wstawaj i kąp się, bo śmierdzisz jak stary cap. Przy okazji możesz przekazać koledze - skinąwszy głową, wskazał na nadal nieprzytomnego, śpiącego z rozdziawionymi ustami Casha – że dziś powtórka z rozrywki. Albo nauczy się pić jak Polak, za jakiego się podaje, albo już zawsze zostanie Brytolem.

– Stary, w takim tempie opróżnicie bagażnik w dwa dni. Daj mu dziś spokój.

– Mowy nie ma! Mam pół walizki wódki. - puścił mi oczko, odwracając się na pięcie. – Za dziesięć minut widzę was na śniadaniu!

Mętnym wzrokiem spojrzałem na leżącego na drugim łóżku Matty'ego. Jedna jego ręka zwisała bezwładnie, dotykając ziemi, druga spoczywała tuż ponad jego twarzą. Nie mam pojęcia, co działo się w nocy, ale kołdra poza tym, że przykrywała go w poprzek, to kończyła się tuż na linii jego bioder. Zeszłego wieczoru przegrał ze mną w bitwie o wyrko pod ścianą po tym, jak nie wycelował w jeden ze stopni na stromych schodach, ale ostatecznie nie zdawało się mu to przeszkadzać. Gdy wreszcie, po godzinie kręcenia się w poszukiwaniu odpowiedniej pozycji do spania, byłem już tak blisko od odpłynięcia w objęcia Morfeusza, Matty postanowił dać mi prywatny koncert chrumkania, siorbania, charczenia i setki tysięcy innych dźwięków, których nie potrafiłem nawet nazwać. Był środek nocy, gdy wreszcie zasnąłem i tego dnia byłem tak niewyspany, że zamierzałem wnioskować o zmianę współlokatora.

Aspen | zalewskiWhere stories live. Discover now