IX

15 4 0
                                    


~ * * * ~

Jean-Chantal dawno nie była w Hogwarcie. Dzisiaj wchodząc między jego mury po całych dwunastu latach niebytności, czuła się trochę nieswojo. Z tymi salami, korytarzami i komnatami wiązało się tyle wspomnień i niespełnionych marzeń...

Kiedyś chciała zostać tu nauczycielką. Jednak zrezygnowała z tego marzenia. Nie mogła zostać nauczycielką eliksirów, bo posada była zajęta, a na profesor Obrony Przed Czarną Magią dyrektor nie chciał jej przyjąć, twierdząc, że się do tego nie nadawała. Zaczęła więc pracować w Ministerstwie. Tam poznała Scorpiusa Amariego. Poślubiła go, może po dość niedługiej znajomości, ale szczerze w nim zakochana. Dobrze by im razem było, gdyby nie umarł niedługo później. Została wdową z pasierbicą. Zajęła się handlem własnoręcznymi miksturami, by zarobić, oraz opieką nad dziewczynką, którą pokochała jak własną córkę. Nie chciała się z dzieckiem rozstawać, ale gdy mała szła do Hogwartu, Jean właściwie było lżej. Mogła więcej pracować. A musiała, jeśli chciała, by miały z czego żyć. Jej rodzice wprawdzie starali się im pomagać, ale Amari nie chciała ich zbytnio męczyć swoimi problemami, gdy mieli swoje. W końcu oni także nie byli bogaci, a nie chciała, by zaczęli jeszcze - nie daj Merlinie - pracować na nią i odejmować sobie, by dawać jej, dorosłej kobiecie.

Jednak mimo nawału pracy starała się wyrywać jak najwięcej czasu dla rodziny. Dlatego też dzisiaj przyjechała, by zabrać swą pasierbicę do domu. Tuż po Świętach musiała wyjechać na dość długo, gdyż chciała spróbować sprzedaży swoich wyrobów za granicą, gdzie niektóre z nich mogły mieć większą wartość. Napisała więc do Dumbledore'a, że zabierze Lilou wcześniej.

I teraz stała w drzwiach sali, w której gdzieś między tłumem młodzieży znajdowała się dziewczyna. Jean była nieco zdziwiona przyjęciem. Już zapomniała, że profesor Slughorn urządzał takie rzeczy. W końcu była dość mała, gdy ją uczył. Jedyne, co pamiętała, to jego miłą twarz...

I oto zobaczyła ją tuż przed sobą.

- Lovegood! Nie mylę się? Panna Jean-Chantal Lovegood? - powiedział, uśmiechając się i wyciągając w jej stronę ręce. - Jak miło pannę widzieć! Ile to lat? Piętnaście? Dzisiaj panna to prawdziwa kobieta... Jak się pannie wiedzie? Tak dobrze się panna zapowiadała.

- Teraz: pani Amari - powiedziała z uśmiechem Jean. Lubiła Slughorna. Przynajmniej kiedyś, jako dziecko. On pomógł jej odkryć jej dar i miłość do eliksirów. - Wyszłam za mąż... i owdowiałam...

- Och - stropił się nieco staruszek. - Bardzo mi przykro... Ale, ale, czyli to pani sprzedaje te eliksiry, które niedawno się stały takie popularne? Zdradzi mi pani, jak wyrabia pani te krople do oczu, wyostrzające wzrok?

- Cóż... - Kobieta roześmiała się. - Czarodzieje nigdy nie zdradzają swoich receptur, czyż nie?

- Ależ oczywiście, rozumiem... - rzekł Slughorn. - I tak to jakoś odkryję. Skoro już wiem, który to umysł... Czemu się nigdy pani nie pokazuje w gazetach? Taki talent i słychać tylko o firmie "Specyfiki Amarich".

- Nie chciałam zbytnio pokazywać twarzy - rzuciła szybko Jean. - Poza tym moje eliksiry nie są tak popularne, jakby się mogło wydawać.

- A jednak są niezwykłe i zupełnie nowe - skomplementował jej stary nauczyciel. - Ale teraz... Muszę iść do moich gości, wybaczy pani.

Skłonił jej się i odszedł. Również skinęła mu głową na pożegnanie, po czym zaczęła rozglądać za Lilou. Pisała pasierbicy, by ta była przygotowana do wyjazdu i by czekała na nią. Dziewczyna jednak widocznie straciła rachubę czasu, gdyż nigdzie nie było jej widać.

~ * * * ~

Tradycja Nietoperzy Świątecznych | Christmas Short StoryWhere stories live. Discover now