I

60 6 0
                                    


~ * * * ~

Puchoni mimo wrodzonej szczerości mieli wiele tajemnic. Byli otwartą na wszelkich gości rodziną, ale jednak pozostawali rodziną, domem, odrębnym królestwem. Jak i w zwykłej, nawet najbardziej otwartej na obcych, rodzinie, w rodzie Hufflepuffu też były sfery intymne, świątynie, których nie mógł przekraczać nikt poza nimi samymi. I nie chodziło o konkretne miejsca. Waga była w datach, zachowaniu, słowach, mówiąc zwięźle: małych tradycjach. Nie wiedział o nich nikt, tylko ich uczestnicy.

Puchoński sekret, o którym teraz mówimy otwarcie, gdyż - jaki sami się przekonacie - został wbrew oburzeniu wielu uczniów ujawniony, dotyczył Świąt Bożego Narodzenia. I właśnie w okolicach tej uroczystości Hannah Abbott uświadomiła sobie coś strasznego...

- Nikt nie chce wziąć zadania Beatrice Haywood - stwierdziła z powagą na powszechnym Spotkaniu Pierniczkowym w Pokoju Hufflepuffu. Wszyscy stropili się. Prefekt domu stwierdziła fakt, który dotąd wszyscy starali się przemilczeć. Było im wstyd. Bardzo. Nie zmieniało to jednak grozy dobrowolnego obowiązku najpierw wypełnianego przez Jean-Chantal Amari, Penny Haywood, a potem jej młodszą siostrę Beatrice. Nikt nie kwapił się do odziedziczenia po młodszej z sióstr owego zadania. Ale teraz, gdy obie dziewczyny opuściły Hogwart, ktoś musiał się tego podjąć.

Puchoni kochali tradycje, zwłaszcza swoje własne. To była ich świętość. I nie dlatego, że przepadali za ciekawymi rytuałami jak Krukoni. Uwielbiali swoje małe obrzędy, bo każdy coś znaczył - coś, jakąś wartość, o której każdy uczeń Hufflepuffu powinien pamiętać. I nie dość jeszcze. Dodatkowo każda tradycja była nacechowana ową wartością tak, by każdy, kto się jej dotknie, ją wchłonął, by nie dało się o niej zapomnieć. W ten sposób Puchoni przekazywali miłość, wiarę, nadzieję.

Dlatego zaprzestanie któregokolwiek z tych osobistych rytuałów byłoby czynem gorszym niż rzucenie klątwy niewybaczalnej i każde ze zgromadzonych zdawało sobie z tego sprawę.

- Cóż... - mruknęła Susan, intensywnie myśląc. - Może ktoś z pierwszego roku...

- O nie! - fuknęła jedna z jedenastoletnich "maleństw", jak ich nazywano pieszczotliwe wewnątrz domu. - Nie możecie na nas tego zrzucić, my mamy już naszą pracę zgodną z tradycją.

- To prawda, Susan - wstawiła się za dziewczynką prefekt. - Pierwszoroczni zgodnie z tradycją przygotują prezent dla profesor Sprout. Nie możemy na nich zrzucać dodatkowego zadania. Poza tym, wszyscy znamy sytuację i wszyscy powinniśmy wiedzieć, że najlepiej gdyby sprawę tak delikatną wzięły osoby nieco star...

- Nie możemy tego zrzucić na nikogo, ani ze względu na rocznik, ani na nic - stwierdził Ernie stanowczo. - Powinniśmy sprawiedliwie pociągnąć losy. Kto jest za?

Przez Pokój Wspólny przeszedł szmer szeptów. Uniosło się niezbyt ochotnie parę rąk, jednak zwolennicy losowania byli w zdecydowanej mniejszości.

- Dobrze, a więc kto chce wypełnić to zadanie, skoro niemal jednomyślnie nie chcecie losować?

Zapadła głęboka cisza. Panowała tak długo, że Hannah zaczęła się zastanawiać, czy nie ma jakiejś wady słuchu. W końcu odezwał się ponownie Ernie.

- Pozostaje jedno - stwierdził uroczyście. - Czy naprawdę chcecie, byśmy musieli dopuścić do naszej tradycji kogoś z zewnątrz?

Nikt nie odpowiedział. Wszyscy byli pogrążeni w rozmyślaniach. Lub bali się odezwać, co jednak wydawało się mało prawdopodobne, nawet przy tak syzyfowym zadaniu. Wbrew pozorom dom Helgi był twardy. Przynajmniej tak myślał jego prefekt.

- Nie podoba mi się to, ale ważniejsze jest by tradycji stało się zadość, niż żeby pozostawić nasz sekret prywatnym - stwierdził po odliczeniu w głowie stu osiemdziesięciu sekund. - Czy wszyscy się zgadzają?

- Tak - odpowiedział za cały Pokój Justyn.

- Dobrze - westchnął Ernie, a nadzieja, że ktoś się podejmie wyzwania ulotniła się wraz z wyprodukowanym przez niego dwutlenkiem węgla. - A więc... Czy znamy kogokolwiek, kto byłby na tyle godny zaufania, żebyśmy mogli mu powierzyć to zadanie?

- Ja znam! Ja! - posypał się natychmiast grad okrzyków. Hannah uciszyła ich melodyjnym "spokojnie, po kolei". Wyjęto szmacianego borsuka - berło głosu - i puszczono w koło. Przekazywano go z rąk do rąk. Osoba mająca pluszaka w dłoniach przedyskutowywała z prefektami swojego kandydata. Pierwsze propozycje zostały z miejsca odrzucone. Mimo całej odwagi wspomniamych, nie można było powierzyć tego zadania żadnemu Gryfonowi. Taki układ mógłby się bardzo źle skończyć dla wszystkich jego stron.

Ślizgoni byli już lepszą opcją. Jednak zarówno Hannah jak i Ernie byli nieco uprzedzeni do Slytherinu z tego względu, że tradycja, gdyby miała zostać odprawiona przez jednego z uczniów domu Salazara, straciłaby na wartości i symbolice. Nie, nie, to musiał być ktoś inny. Pozostawał...

- A może... Luna Lovegood? - zaproponowała Aurea Justice. Podobnie jak jej starsza daleka kuzynka, J.C. Amari, która swego czasu rozpoczęła porzuconą teraz przez Puchonów tradycję, wykazywała wiele cech domu Ravenclaw i często przebywała w towarzystwie Krukonów. Ostatecznie jednak pozostawała ślepą w uczuciach, co odróżniało ją od racjonalności domu Roweny. Jednak jej podobieństwo do przeciętnych Krukonów sprawiała, że to właśnie w nich pokładała największe zaufanie. A że Luna była stryjeczną siostrą Jean-Chantal, stanowiła dla Aurei oczywisty wybór.

- Lovegood? - zdziwiła się Hannah. Niezbyt spodobał jej się pomysł oddania tradycji pod opiekę dziewczynie, którą uważała za lekko nieprzewidywalną i stanowczo zbyt kreatywną. Mogłaby artystycznie przeinaczyć rytuał. Jednakże pierwszy raz wysunięto na kandydata ucznia domu orła i to niezwykle ukontentowało pannę prefekt. - Ona już z pewnością jest czymś zajęta...

- Nie sądzę - stwierdziła sceptycznie pomysłodawczyni. - Ale jeśli pannie prefekt nie odpowiada, to... Mogłabym poprosić moją kuzynkę Lilou. To Krukonka z piątego roku, z pewnością chętnie się podejmie. I wykona mistrzowsko.

- Z pewnością, znam ją - stwierdziła już bardziej usatysfakcjonowana Abbott. - Co o tym myślisz? - zwróciła się do Erniego. Wzruszył ramionami.

- Nie jest zbyt... dziwna? - spytał zamyślony. - Przesiaduje zawsze sama w dziwnych miejscach. Jak już widywałem ją w grupie, to trzymającą się, jak dziecko matczynej spódnicy, Cho Chang. Myślicie, że sobie poradzi z takim zadaniem? I że nie wypapla aby na pewno wszystkiego Chang i innym Krukonom? Może spanikować i wtedy...

- Nie sądzę, to po pierwsze - stwierdziła szczerze Hannah. - A po drugie: nawet jeśli, to akurat w Cho pokładam spore zaufanie. Jest uczciwa, mimo wszystkich plotek, które o niej krążą, od kiedy Potter z nią zerwał.

- Ale ona otacza się niezbyt dobrym towarzystwem. W tamtym roku... - zaczął chłopak, jednak Abbott mu przerwała:

- Jakby litość i darzenie miłością każdego, kto się napatoczy, nie było pośrednimi cechami naszego domu.

- Dobrze - skapitulował. - Ale nie mówcie Justice o niczym innym. Tylko o konkretnie JEJ zadaniu - polecił.

Wszyscy chętnie się z nim zgodzili.

~ * * * ~

Tradycja Nietoperzy Świątecznych | Christmas Short StoryWhere stories live. Discover now