4 - MERLIN

209 11 1
                                    

I tak minął miesiac. Równo miesiąc temu całowałem się z Arthurem Pentragonem. Nie wiem jak do tego doszlo. Byłem po prostu zmeczony, przerażony i nie myslalem trzeźwo. Gdy mnie pocałował potrzebowalem bliskości i z niej skorzystałem. Gdy się obudziłem następnego dnia i zauważyłem go wtulonego we mnie zachciało mi się płakać. Miałem dość problemów, a taka relację z kimś takim jak blondyn była najgorszym wyjściem. Pracowałem dla jego ojca i lubiłem się z jego dziewczyna. Nie mogłem. Po prostu nie mogłem. Dlatego szybko to skończyłem. I tak jesteśmy tutaj. Cały miesiąc, parę razy dziennie wracałem myślami do posmaku jego ust i bliskości. Widząc go na korytarzu przyspieszałem kroku. Tak nie udawało mi się na niego wpaść. Pewnie czas leciałby dalej gdyby nie pewien wiosenny wieczór. Wróciłem do domu zastając na miejscu radiowóz i karetkę. Wbieglem do środka jak oszalały. Gaius leżał poobijany na noszach z kroplówką na ramieniu. Wokół niego znajdowało się dwóch sanitariuszy i policjantów. -

- Gaius! - krzyknąłem drżącym głosem. - Co tu się stało?! Co z Gaiusem?! - swoimi krzykami przykulem uwagę policjantów.

- Kim pan jestem? Zna pan ofiarę?

- Jaka ofiarę?! - złapałem się za głowę czując w oczach łzy. - Jestem Merlin Myrddin. Mieszkał u Gaiusa. Jest starym przyjacielem mojej matki.

- Dobrze, spokojnie. - jeden z mężczyzn spojrzał na mnie czule - Pan Gaius został napadnięty. Wie pan kto to mógł zrobic?

- Gaius zadłużył się u Cenreda. Takiego kolesia. Może jego ludzie... - nogi o mało mi się nie ugiely widząc jak starzec jest wynoszony z domu. - Mogę z nim jechać?!

- Niestety nie. Nie ma kto pana zawieść? Matka?

- Mama jest w innym mieście. Ja... Może znajdę sposób.

- Dobrze. Rozumiem pańskie zdenerwowanie. Damy panu spokój. Proszę udać się jak najszybciej na komendę.

- Tak... Dobrze. - ominąłem policjantów i ruszyłem na ganek gdzie karetka już wiozla Gaiusa do szpitala. Policjanci pojechali chwilę później. Chodząc z nogi na nogę i wiedząc, że nie mam wyboru wybrałem numer Pentragona.

- Merlin? - był naprawdę zaskoczony moim telefonem.

- Arthur... - zacząłem drżącym głosem.

- Skarbie? Z kim rozmawiasz? - w tle było słychać głos Gwen.

- O. Przepraszam jesteś zajęty.

- Nie przejmuj się. Co się stało?

- Chodzi o Gaiusa... Miał wypadek... Zabrali go do szpitala... Nie mam jak pojechać... Nie przejmuj się. Znajdę...

- Będę za dziesięć minut. - zanim zdążyłem coś powiedzieć, blondyn się rozłączył. Nie wiem kiedy ten czas zleciał, ale nagle pojawił się pod moim domem.

- Dziękuję.

- Nie ma za co. Wchodź. - bez słowa udalem się do środka. Pamiętam tylko, że powiedziałem mu o nazwie szpitala. Potem pojawiłem się w korytarzu biegnac do drzwi gdzie znajdował się starzec. Lekarz przelotnie powiedział niż że trwa zabieg. Usiadłem na krześle obejmują twarz dłońmi i zalewając się łzami.

- To moją wina. Powinienem tam być.

- Nie mów tak. To nie twoja wina. - po chwili poczułem obejmujące mnie ramiona. Nie miałem siły walczyc. Wtulilem się w Pentragona szlochając jak małe dziecko. Był przy mnie caly zabieg nie spuszczając ze mnie wzroku ani ramion.

*

Gdy tylko usłyszałem, że zabieg się udał wbieglem do środka zastając nieprzytomnego mężczyznę. Nachylilem się do niego obejmując jego dłonie. Po chwili zostałem wyproszony. Gaius został przeniesiony, ale szlem za nim czując wędrująca za mną sylwetke Arthura. Wkoncu trafił na ojom gdzie w ciszy usiadłem przy jego łóżku.

MERTHUR - "Sobotnia Kara"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz