XIV. A potem powiedz jej, że samotne noce dobiegły końca

223 21 2
                                    

– Zrobię wszystko, żebyś jutro rano była już wolna, obiecuję.

Zaraz po pracy udałam się do szpitala, by kilka następnych godzin spędzić przy łóżku mamy. Znużony moim uporem i determinacją, doktor Stevens zaczął przymykać oko na moje pojawianie się przy niej o różnych porach – czasami nawet towarzyszył mi, siadając na krześle obok i opowiadając o kolejnych teoriach dotyczących Encephalitis lethargica. Wiedziałam, że rozwiązanie zagadki, które miałam mu do zaoferowania, z punktu widzenia medyka mogłoby doprowadzić jedynie do zakwestionowania mojego zdrowia psychicznego, więc po prostu słuchałam, jak przedstawiał mi historię tej choroby, skrupulatnie omijając fakt, którego niestety miałam bolesną świadomość – że poprzednim razem nie wszyscy śniący wybudzili się z ogarniającego ich letargu.

Tego dnia doktor Stevens nie przyszedł do pokoju mamy, dlatego mogłam w spokoju opowiedzieć jej wszystko, co spotkało mnie do tej pory. Mówiłam o wędrówkach po Koszmarach, o Śnieniu i jego centrum w pałacowej komnacie oświetlonej kolorowymi witrażami, o Morfeuszu i o tym, co zamierzaliśmy zrobić, aby przywrócić ją do świata jawy. Ze wszystkich sił starałam się wierzyć, że uda mi się wyrwać ją z ramion demona – jednak ta historia, snuta przeze mnie na jawie, musiała być również pożegnaniem, ostatnim gestem szczerości, jakim pragnęłam się z nią podzielić.

Tak bardzo tęskniłam za dźwiękiem jej głosu, za wpatrzonymi we mnie oczami, za wspólnymi wyjściami do restauracji i niekończącymi się rozmowami o codzienności. Jakaś maleńka, tląca się we mnie nieśmiało iskierka nadziei wciąż czekała, aż po prostu rozchyli powieki i uśmiechnie się do mnie, a cała ta przygoda z Królem Snów, z demonami i Koszmarami okaże się jedynie snem.

Wieczorem, przed położeniem się do łóżka znacznie uważniej niż zwykle przyjrzałam się mojemu mieszkaniu oraz krajobrazowi za oknem. Ten świat, tak mały we wnętrzu niezgłębionego kosmosu, wydał mi się nagle szalenie wielki. Ciemność nocy spowijała budynki, drzewa, zaułki między betonowymi blokami, ludzi spacerujących po chodniku, przeżywających swoje własne życie...

Zupełnie nieświadomych tego, co miało wydarzyć się za chwilę.

Morfeusz czekał na mnie w swoim Pałacu, do którego udałam się natychmiast po zamknięciu oczu. Siedział na kamiennych schodach, opierając ręce o zimną skałę, ale podniósł się od razu, gdy tylko usłyszał moje kroki. Mrok ponownie spowił jego rysy i niemal czułam na swojej skórze jego gotowość do wyruszenia w podróż. Emanował siłą, siłą pochodzącą z nieskończoności – siłą, która już za moment miała posłużyć do wypełnienia naszego zadania.

– Możemy wyruszać, Królu Snów – powiedziałam, stając przed nim i pozwalając, by nasze oczy się spotkały.

Z początku nie odpowiedział – jedynie przyglądał mi się, jak gdyby coś powstrzymywało go przed wykonaniem ruchu. W końcu jednak, kiedy się odezwał, wyraźnie słyszałam, że każde słowo dobierał powoli i rozważnie:

– To nie będzie łatwa droga ani dla ciebie, ani dla mnie. Możemy w jej trakcie spotkać coś, czego ludzkie oko nigdy nie powinno zobaczyć. Sądzisz, że jesteś gotowa, jednak w rzeczywistości nie poznasz siebie w pełni, jeżeli nie staniesz twarzą w twarz z własnym lękiem. Czy gdybym więc nakazał ci obiecać – na ułamek sekundy zawiesił głos, jakby ogarnęło go nagłe zawahanie. –Że pozostaniesz tutaj, w Śnieniu, i nie będziesz narażała swojego bezpieczeństwa, zrobiłabyś to?

– Niestety, Morfeuszu – nie zdołałam powstrzymać przekornego uśmiechu, który mimo napięcia i lęku wdarł się na moje usta. – Złożyłam już inną obietnicę. I wiesz, że nie mogłabym złamać danego ci wcześniej słowa.

Widziałam wyraźnie, że chciał powiedzieć coś jeszcze, jednak milczał, przewiercając mnie tylko wzrokiem na wylot. Po chwilach dłużących się w nieskończoność w końcu skinął głową, a przez jego twarz przemknął cień, który przypominał mi lekko zabarwioną rozbawieniem rezygnację.

Wędrując przez piaski | SandmanWhere stories live. Discover now