XV. Nie ma dwóch podobnych nocy

220 24 5
                                    

– Wróciłeś do domu, Śnie – usłyszeliśmy dźwięczny, aksamitny głos roznoszący się echem pomiędzy kolumnami sali tronowej, głos docierający wprost z wielkiego witrażu. – Muszę przyznać, że tym razem naprawdę zrobiłeś na mnie wrażenie.

Poderwaliśmy się ze schodów niemal równocześnie. Twarz, która pojawiła się w setkach kolorowych szkieł, miała w sobie coś niezwykle uwodzicielskiego, ale też niezwykle groźnego, podobnie jak ton, którym przemawiała. Jej oczy, złote jak gwiazdy, połyskiwały w promieniach słońca wpadających do komnaty, a urzekający uśmiech zdawał się skrywać w sobie groźbę.

Coś w postawie Króla Snów zmieniło się. Wciąż był czystą siłą, nocą zrodzoną z wszechświata, jednak teraz w jego rysach dostrzegłam również gniew, wyraźny i niezmącony, wypełniający szczelnie przestrzeń wokół niego.

– Zdumiewa mnie twoja pycha, Pożądanie – odezwał się, cedząc słowa przez zaciśnięte wargi. – Twoje pojawienie się tutaj musi być wyrazem albo wielkiej odwagi, albo wielkiej głupoty.

– Przecież wiem, że gdzieś w głębi tej twardej, mrocznej skorupy tak naprawdę cieszysz się na mój widok – nie potrafiłam do końca pojąć dlaczego, ale ten przeciągły głos, przepełniony jednocześnie namiętnością i pogardą, budził we mnie coraz większy lęk. – Czyż nie te emocje powinny towarzyszyć ci, gdy odwiedza cię członek rodziny?

– Sądziłem, że wystarczająco klarownie wytłumaczyłem ci, co stanie się, jeżeli spróbujesz ponownie wmieszać się w moje sprawy.

– Doprawdy zasmucasz mnie, Śnie. Musisz przyznać, że kiedy ostatnim razem odwiedziłeś moje komnaty, zostałeś powitany znacznie cieplej, niż teraz witasz mnie. Przez chwilę nawet wydawało mi się, że ucieszył cię mój mały prezent – pełne usta witrażu uśmiechnęły się szerzej, tym razem psotliwie, jakby wszystko, co mówiło Pożądanie, było dla niego wyjątkowo satysfakcjonującą zabawą.

– Twoja manipulacja, utkana gęsto z pomocą Lucyfera, mogła kosztować życie ludzi wyrwanych ze Śnienia przez demony – Król Snów przemawiał powoli, a każde słowo wybrzmiewało niczym gromy na ciemnym, spowitym chmurami niebie. – Zadrwiliście nie tylko ze mnie, ale także ze świata, którego powinniście strzec, w który żadne prawo nie zezwala wam ingerować. Ani ty ani Władca Piekieł nie macie przyzwolenia na igranie z ludzkim losem. I tym razem zrobiliście to po raz ostatni.

– Drogi bracie... – ton, jakiego użyła twarz, mógłby być równie dobrze jedynie rozbawionym prychnięciem. – Nie masz pojęcia, jak daleki jesteś teraz od prawdy.

– Twoje poczynania zbyt wiele razy zagroziły fundamentom mojego Królestwa. Podejmujesz niebezpieczną grę, Pożądanie. Odstąp od niej, zanim zapomnę, że jesteś moją rodziną.

– Nie możesz się tego doczekać, prawda, Śnie? – zapytała twarz i zmrużyła powieki, jakby droczyła się ze swoim rozmówcą. – Od wieków szukasz konfrontacji ze mną, oczekujesz na moment, gdy będziesz mógł wreszcie zaimponować mi swoją wielką siłą. Doskonale wiem, czego pożądasz, bracie. Wiem, jakie pragnienia skrywa ta tajemnicza fasada, którą tak pieczołowicie pielęgnujesz. A jeśli mi nie wierzysz... Namacalny dowód moich słów stoi właśnie tuż obok ciebie.

Złote oczy witrażu skierowały się wprost na mnie. Serce natychmiast podskoczyło mi do gardła i w odruchu, którego nie byłam w stanie powstrzymać, spojrzałam na Króla Snów – on jednak nie patrzył na mnie, wciąż skierowany w stronę uśmiechającej się teraz z wyraźną satysfakcją twarzy.

– Nie masz już we mnie brata, Pożądanie – mięśnie jego szczęki drgały we wściekłości tak namacalnej, że odczułam ją niemal fizycznie. – I nie chcesz spotkać mnie po raz kolejny. Następnym razem zmierzysz się z mocą, której ani ty, ani Lucyfer nie będziecie w stanie się przeciwstawić.

Wędrując przez piaski | SandmanTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang