II. Rozdziobią nas kruki, wrony...

264 25 3
                                    

Powolnie uruchamiający się komputer na moim biurku jeszcze nigdy nie frustrował mnie tak bardzo, jak dzisiaj. Minęły długie minuty, zanim byłam w stanie otworzyć przeglądarkę, i jeszcze dłuższe, zanim Hector naprawił zgłoszony przeze mnie problem z połączeniem internetowym. Stojąc nad nim i niecierpliwie wbijając paznokcie w ramiona, słuchałam Veroniki, która opowiadała o kolejnym koszmarze, tym razem mniej intensywnym, jednak na tyle przerażającym, że znów obudziła się zlana zimnym potem. Zupełnie nie skupiając się na tym, co mówiła, powtórzyłam jej radę z wczoraj, na co ona tylko machnęła ręką i burknęła, że żadna racjonalizacja nie pomogła jej wybudzić się ze snu.

– Może ta praca jest dla mnie po prostu zbyt stresująca? – zastanawiała się na głos, wpatrzona w drobne pęknięcia na suficie.

Ta praca? – mruknęłam z niedowierzaniem, przez zamyślenie nie będąc w stanie się powstrzymać. Słysząc mój drwiący ton, Veronica najpierw zamarła, a potem parsknęła śmiechem.

– Masz rację, młoda, tak naprawdę nie przychodzi mi do głowy nawet pół rzeczy, która mogłaby mnie tu stresować. W takim razie może to przez Luke'a? Może mój organizm wysyła mi sygnały, że to nie jest ten właściwy mężczyzna?

– Nie sądzę, żeby to była wina Luke'a. Dzięki, Hector – pożegnałam naszego informatyka skinieniem głowy i natychmiast dopadłam do klawiatury. Zrezygnowana mina Veroniki powstrzymała mnie jednak od zagłębienia się w treściach, które miałam zamiar wyszukać. Z cichym westchnieniem przywołałam jej wzrok swoim spojrzeniem. – A próbowałaś kiedyś medytacji? Albo jakichś technik wyciszających? Postaraj się przed snem odłączyć się od Internetu, posłuchać relaksującej muzyki, weź długą, ciepłą kąpiel, napij się dobrego wina.

– Dobre wino to akurat całkiem niezła rada – powiedziała, obdarzając mnie uśmiechem. – Mogłabym też wreszcie przesłuchać te płyty z koncertami filharmonii, które Luke bez przerwy do mnie znosi.

– I może przestaniesz się wtedy zastanawiać, czy mężczyzna, który przynosi ci do domu przyjemną muzykę, jest tym właściwym – puściłam do niej oczko, ale zaraz po tym schowałam się za swoim ekranem, by uniknąć rozwinięcia tematu.

Przez całą noc odtwarzałam sobie w głowie spotkanie z ciemnowłosym mężczyzną. Oczami wyobraźni wciąż widziałam jego twarz, jego ostre rysy, jego spojrzenie, w którym mógłby zmieścić się wszechświat. Czułam energię emanującą z jego ciała, gdy stał zaledwie centymetry ode mnie. Pamiętałam groźbę, w jaką wypowiadał do mnie słowa o niebezpieczeństwie i trwałych szkodach. Były w nim jakaś głębia i pustka jednocześnie, a ja nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego wywołał we mnie strach już od pierwszego momentu, gdy zobaczyłam go przed wypadkiem kilka lat temu.

Król Snów. Tę frazę jako pierwszą wpisałam w wyszukiwarkę, by natychmiast zostać zasypana niezliczonymi wersjami utworu o takim tytule* i opisami postaci z popularnego serialu**. Musiałam przeskoczyć kilka zakładek, żeby w końcu coś nowego przykuło mój wzrok. Artykuł był zatytułowany: Od Piaskuna do Sandmana – czyli różne postaci Morfeusza na przestrzeni wieków. Kilkukrotnie pojawiło się w nim określenie „Król Snów", ale pojawiły się też inne, jak „Sen", „Oneiros", „Nieskończony", „Morfeusz" czy właśnie „Sandman". To ostatnie przyniosło mi zresztą znacznie więcej wyników – jak przeczytałam, Sandman był postacią inspirowaną mitologią europejską, tworem usypiającym dzieci przez sypanie im piasku do oczu, jednak z tym imieniem utożsamiano także władców, bogów i opiekunów snu z różnych mitologii całego świata. Król Snów, którego spotkałam, musiał więc być stworzeniem istniejącym od tysiącleci, może nawet od samego powstania wszechświata.

I to stworzenie chciało teraz mojej śmierci.

Przejrzawszy większość dostępnych źródeł internetowych, odchyliłam się w swoim krześle i na kilka sekund zamknęłam oczy. Król Snów odnalazł mnie w Zielonym Zakątku, gdy pomiędzy koszmarami odpoczywałam w świecie, który uważałam za własny sen. Szukał mnie, bo podróżowałam po koszmarach innych ludzi i wyrywałam ich z nich, choć najwyraźniej nikt nie powinien tego robić. Gdyby mi tego zakazał, najpewniej zgodziłabym się przestać... mimo że przez ostatnich kilka lat właściwie tylko to stanowiło dla mnie jedyny, rzeczywisty cel. Jednak pragnąc pomagać, nie miałam pojęcia, że mogę wyrządzić komukolwiek krzywdę. Że mogłabym wyrządzić „nieodwracalne szkody"...

Wędrując przez piaski | SandmanHikayelerin yaşadığı yer. Şimdi keşfedin