XXXIX

214 14 4
                                    

            Nowi członkowie Zakonu Feniksa nie musieli długo czekać na misje. Do roboty było sporo. Prowadzono spis pracowników ministerstwa, którzy byli podejrzani o bycie poplecznikami Voldemorta. Resztę osób zatrudnionych trzeba było wspierać, gdyż niejednokrotnie im grożono. Rzucali też zaklęcia ochronne na przeróżne posiadłości, starali się zabezpieczyć ruchliwe ulice mugolskie, bo śmierciożerców nie obchodziło czy mugole ich zobaczą, jak machają różdżkami.

- Gdzie chłopcy? – spytała Lily.

Dziewczyny tego właśnie się obawiały. Co miały jej powiedzieć? Z jednej strony przysięgały, aby zachować działalność w Zakonie w sekrecie, ale z drugiej strony przyjaźniły się z Evans sześć lat! Tylko, że to było oczywiste: Rudowłosa się wścieknie. Jak zwykle sprowadziłaby wszystkich na ziemię. Plus cała ta sprawa z Jamesem.

- Pewnie coś kombinują.

- No, jakiś ostatni żart w tym roku szkolnym...

Lily jednak rzadko orientowała się, iż kogoś brakowało. Sama zajęta była pomoc w szpitalu. Tak ją to cieszyło. Pracowała z uzdrowicielami, w przerwach mogła wypytywać ich o ten zawód, wspierała chorych. Z łatwością była sobie w stanie wyobrazić siebie w przyszłości chodzącej po tym budynku nie jako wolontariuszka, ale lekarka w białym kitlu. Ona w porównaniu do innych nie trzymała niczego w sekrecie. Nie widziała w tym sensu. Gdy znikała na cały weekend, chciała, aby przyjaciele wiedzieli, gdzie jest. Za to oni spędzali weekendy na przykład w Londynie i tak oto tajemnica nie wyszła na jaw.

Pewnego wieczoru siedziała z Jamesem w kuchni. Pili herbatę z sokiem imbirowym i rozmawiali. Chłopak nie zamierzał o niczym jej wspominać. Pilnował, aby poruszane tematy były wesołe. Nie chciał, aby dziewczyna miała kolejny powód do zamartwiania się. Przed nimi na stole leżała książka do zaawansowanych eliksirów.

- To jest niesamowite, wiesz? Jest mnóstwo tych mikstur i one naprawdę tak tym ludziom pomagają. Wczoraj pan Barxon dostał takiej przeraźliwej wysypki. Biedny staruszek nie potrafi już chodzić, nie mówiąc już o tym, że przecież nie ma siły, aby bez przerwy się wiercić i drapać. Okropne były te bąble, serio. I wtedy wzięłam odpowiedni słoik, kilka kropel na język i po wszystkim. – mówiła szybko. – To takie dobre uczucie, jak komuś pomagasz i widzisz efekty. – westchnęła.

- Kiedyś przejmiesz ten cały szpital. – zażartował. – Nawet zmienią nazwę, to już nie będzie Mung tylko Potter.

Fuknęła.

- Myślę jednak, że Evans.

- Nie podoba ci się moje nazwisko?

- Jeszcze mi się nie oświadczyłeś, więc nie zamierzam na razie o tym nawet myśleć!

- Czy to jedna z tych kobiecych aluzji? Powinienem zacząć szukać pierścionka?

Szturchnęła go.

- W tych niepewnych czasach? – upiła łyka. – Miło się gada o przyszłości, ale wszystko może pójść nie tak...

- Są ludzie, którzy dbają o bezpieczeństwo.

- Jacy? Bo o żadnych nie słyszałam. – mruknęła. – Cały czas tylko: morderstwa, napaście, burzenie i podpalanie domów. I tylko te procesy karne, brak dowodów, odroczenia. Tak mnie irytuje ta bezkarność. Gdybym mogła, to bym coś zrobiła.

Okularnik zacisnął zęby. Miał to jak na tacy: gdyby mogła, dołączyłaby do Zakonu Feniksa. Ale nie mógł na to pozwolić. Nie kiedy była najbardziej narażona. Nie kiedy sprawy między nimi były niewyobrażalnie świetne. Cholera wie, co mogłoby jej się stać. On by tego nie przeżył. Wolałby się rzucić przed nią i umrzeć niż patrzeć jak to ona zostawia go na tym świecie. Wszystko, co kiedykolwiek robił, robił dla niej. I kurczę czy pomysł z zaręczynami jest zły? To faktycznie są niepewne czasy. Dobrze byłoby mieć choć jedną pewną rzecz...

Hogwart w erze Huncwotów [JILY]Où les histoires vivent. Découvrez maintenant