Rozdział II

277 20 10
                                    

Nigdy wcześniej w życiu nie byłaś równie podekscytowana i zdenerwowana czekając na lekcję.

Prawda, teoretycznie znajdowałaś się tutaj przez karę za niepoświęcenie większej ilości godzin na matematykę, ale było trudno ci ściągnąć nerwowy uśmiech z twarzy, gdy twoje palce zacisnęły się na okładkach książek. Wolną ręką sięgnęłaś do drzwi.

...

— Witaj ponownie, Panno [Nazwisko] — aksamitny głos Williama powitał cię, gdy tylko przeszłaś przez drzwi, a świat dokoła wydawał się ściszać. — Cieszę się, że znalazłaś dla mnie czas.

— O... oczywiście — odpowiedziałaś niepewnie, zajmując ławkę. Znajdowała się o wiele bliżej (w końcu, była w pierwszym rzędzie) tablicy niż twoje zwykłe miejsce. Nie wiedziałaś czy mogłabyś usiąść tak daleko, skoro na zajęciach są dwie osoby...

...A raczej powinny być dwie osoby, bo drugiego studenta, który też jeszcze nie łapał trygonometrii, nie było.

— Ach — William zauważył twoje niewypowiedziane pytanie i uśmiechnął się łagodnie. — Jesteś obecnie pierwsza. Najbardziej punktualna. Przyznam szczerze, że nie mam pojęcia czy drugi student dołączy, bo wspomniałem mu o zajęciach tylko raz... Ale jakoś sobie razem poradzimy, czyż nie, panno [Nazwisko]?

Uśmiechnęłaś się nieśmiało, przytakując. Twoje policzki były lekko zaróżowione i chociaż bardzo chciałaś, nie mogłaś nic z tym zrobić. Twoim postanowieniem było skupienie się na matematyce. Nie na przystojnym nauczycielu. I chociaż sytuacja wydawała się być dosłownie wyjęta z noweli, którą czytałaś jakiś czas temu, pozwoliłaś odejść swoim fantazjom na bok.

Rozłożyłaś książki na ławce. Gdy już trzymałaś pióro w ręce, William zaczął ci tłumaczyć wszystko od nowa, od podstaw. Sposób w jaki prowadził lekcję był niesamowity. Jakim cudem ktoś mógł brzmieć tak dobrze, tłumacząc matematykę? Zadawał ci pytania, a ty czułaś na sobie uwagę, której zarówno nie chciałaś i z której bardzo się cieszyłaś. Rozwiązałaś parę zadań pod jego czujnym okiem i zachęcającym uśmiechem.

Ze skupieniem wbijałaś wzrok w papier, czasem przygryzając wargę.

William obserwował cię ze skupieniem. To jak twoja ekspresja się zmieniała. Z zagubienia, poprzez skupienie, a następnie uśmiech satysfakcji, kiedy zapisywałaś wyniki. Podszedł do ciebie i nachylił się nad tobą. Zaglądał przez twe ramię, analizując co napisałaś. Twoje mięśnie się spięły, kiedy uświadomiłaś sobie jak blisko William się znajdował. Prawie czułaś jego ciepły oddech na swojej szyi.

W większości przypadków byłabyś tym przerażona. Teraz jakoś nie.

— Mhm, zarówno pierwsze jak i drugie zadanie jest poprawne, ale w trzecim źle wypisała pani dane... — jego słowa wybrzmiały tuż przy twoim uchu. Jego głos był cichy, prawie szepczący. Gdyby faktycznie szeptał to...

Ścisnęłaś wargi w wąską linię, kiedy twoje policzki stały się jeszcze bardziej czerwone. Wymruczałaś coś pod nosem, poprawiając dane. Nie miałaś odwagi spojrzeć mu w oczy, a serce podeszło ci do gardła.

— Sir Moriarty...? — szepnęłaś zwracając na siebie jego uwagę, gdy zauważyłaś, że zamyślił się.

— Och, wybacz mi Panno [Nazw-]...

Jego wypowiedź przerwał skrzyp otwieranych drzwi. Mężczyzna wyprostował się i odwrócił się. U progu stało dwoje – dwoje? - spóźnionych uczniów: twoja współlokatorka oraz chłopak, którego nie znałaś. Może jedynie kojarzyłaś pukle jego kasztanowych włosów, bo często widziałaś je z pięć rzędów przed sobą.

Białe Róże ~ William James Moriarty x ReaderWhere stories live. Discover now