15. shire

188 28 0
                                    


Jak się okazało, po ostatnich wydarzeniach moje chęci przeżycia znacznie wzrosły. Do tego stopnia, że wraz z piosenką w słuchawkach sama śpiewałam jej słowa, prawie siebie nie słysząc.

Okej, małe podsumowanie. Byłam poszukiwana za pobicie, uciekanie policji i po tych dwóch rzeczach prawdopodobnie również za domniemaną współpracę z mordercą w zabiciu nie jednej, a trzech osób, jakimś cudem. Chyba, że Jasonowi odwaliło jeszcze bardziej i po tej akcji zrobił ze mnie przed ludźmi drugiego przywódcę sekty. Może nie był mściwy, ale zawsze podejmował wszelkie środki zapobiegawcze, a do mnie najwyraźniej nie czuł już żadnego rodzaju przywiązania. Tak musiało być.

Stukałam kciukiem o kierownicę, pilnując strony lasu, po której znajdował się Kamień Czaszki. Nie mogłam go przegapić. Wcześniej upewniłam się jeszcze mnóstwo razy, że nikt za mną nie jechał, by nie doprowadzić go do Eddie'ego.

Dlaczego Vecna zabijał?

Nie był żadnym stworzonym z probówki gównem, zwierzęciem, glutem z drugiej strony, czy demopsem. Odezwał się do mnie. Zupełnie jak… jak Billy. Tylko Billy był opętany, nie jakimś władcą umysłów. Billy do samego końca czuł. Walczył z tym czymś. Skoro Vecna posiadał głos, może trochę zniekształcony, ale jednak, był kiedyś człowiekiem. Tak myślę. Może wyszedł z podobnego miejsca co El, skoro sprawiał, że ludzie lewitowali i dosłownie łamali się w powietrzu bez najmniejszego jego dotyku.

Przez dźwięki piosenki zaczęły przebijać się głośne oddechy. Nie moje. Zmarszczyłam czoło, sięgając odruchem do słuchawek, poprawiając je na uszach.

Pomóż mi!

Te dwa słowa wybrzmiały głośniej niż same oddechy i o wiele głośniej niż piosenka. Dlatego bez namysłu ściągnęłam słuchawki z uszu na szyję i rozejrzałam się przez każdą szybę po kolei. Podeszwa mojego buta pozostała dociśnięta do pedału gazu, jakby przyklejona magicznym klejem. Nie rozumiałam, co się działo. Ktoś potrzebował mojej pomocy.

Pomocy! Lexi, pomóż mi!

Tym razem zmroziło mnie totalnie, bo z łatwością rozpoznałam ten głos, wyraźniejszy niż poprzednio. Choć był to bardziej pisk. Zanim zdążyłam sensownie zareagować albo pomyśleć o tym chwilę logicznie, przed maską pojawiło mi się coś, przez co z głośnym wrzaskiem zarzuciłam samochodem w bok, skręcając z drogi i po paru krótkich, pełnych adrenaliny sekundach uderzając głową o kierownicę. Auto wbiło się w drzewo, szkło rozsypane było na moich włosach i wszędzie indziej. Coś się zapaliło. Miałam przed oczami rozmazane kształty i mroczki na zmianę z jasnymi płomieniami. Ciężko mi było się poruszyć. Ale musiałam to zrobić, więc powoli zdjęłam stopy z pedałów i otworzyłam sobie drzwi po mojej stronie. Na szczęście nie zostały wgniecione jak maska, z której ledwo cokolwiek zostało. Złapałam jeszcze plecak z siedzenia obok, strącając z niego tym samym odtwarzacz i słuchawki i spadłam na ziemię, krztusząc się parę razy, łapiąc za czoło mokre od krwi.

Zaczęłam czołgać się, potem iść na czworaka jak najdalej od pojazdu, który po tym, jak oddaliłam się na parę metrów zwyczajnie wybuchł z ogłuszającym mnie hukiem. Położyłam się na plecach na trawie, powtarzając sobie, że wcale nie umierałam. Udało mi się. Ojciec upierdoli mnie za samochód, ale przynajmniej jeszcze go pomęczę.

Podniosłam się nagle do pozycji siedzącej tak gwałtownie, że zakręciło mi się w głowie i zaiskrzyło w oczach. Popatrzyłam na skutek wypadku w postaci płonącego wraku. Mój odtwarzacz. Moja muzyka. Moje słuchawki. Wszystko przepadło.

Przycisnęłam plecak do piersi. Miałam chociaż kasety, drugie, albumowe wydanie piosenki Queen. Siedziałam tak w nielekkim szoku z krwią na twarzy i częściową ulgą.

FREAKS ➵ stranger things fanfiction Where stories live. Discover now