7. reefer

266 46 8
                                    





— Eddie to NIE Ted Bundy!

Uwielbiałam to, jak ten dzieciak bronił przyjaciela bez najmniejszego zawahania. Tak jak ja. Bo niemożliwym było, żeby Eddie zabił kogokolwiek. Nie i tyle.

Łaziłam po pokoju Dustina od ściany do ściany, powstrzymując wielką chęć wyjęcia papierosa i odpalenia go. Henderson wyrzuciłby mnie przez okno. A przynajmniej by spróbował.

W końcu oboje Max i Dustin kazali mi przestać tak chodzić. Chyba pobudzało to jeszcze bardziej nerwową atmosferę. Młoda złapała mnie za nadgarstek i usiedliśmy razem na niezasłanym łóżku. W pokoju panował prawie półmrok pomimo tych kilku zapalonych lamp i lampek. Miał malutkie, zasłonięte okna.

— To dlaczego nie powiedziałaś o tym policji? — spytał w końcu Dustin. — Żadna z was?

Popatrzyłam na Max, która wyglądała, jakby miała coś na sumieniu. Mhm. Czegoś jeszcze mi nie powiedziała. Może to lepiej, że zrobi to teraz, przynajmniej nie spowoduję wypadku. Nie to, że jeździłam źle, wręcz przeciwnie, ale łatwo poddawałam się emocjom.

— Po tym, jak Eddie i Chrissy weszli już do przyczepy… stało się coś jeszcze. — Zaczęłam skubać skórkę kciuka przy paznokciu, ledwo trzymając buzię na kłódkę. — Mama wtedy spała. Prąd zaczął wariować. Telewizor się zaciął. Światło mrugało, w następnej chwili nagle było już wszystko okej. Eddie wsiadł do auta i odjechał jak poparzony, widziałam przez okno. — Wymieniliśmy z Hendersonem spojrzenia. — To nie było aż takie dziwne, Eddie zawsze jeździ jak wariat i zawsze miałyśmy problem z prądem, to gówniana przyczepa, ale… Rano znowu zaczęłam o tym myśleć i… Nie wiem. Coś w wyrazie jego twarzy. Był… przerażony. Naprawdę przerażony. I może przestraszył się, bo właśnie kogoś zabił, a może… Może przez to, że… Nie wiem, może…

— Może coś innego ją zabiło.

Po słowach chłopca zacisnęłam na moment powieki, czując mniejszy dopływ powietrza do płuc. To było jak przewinięcie taśmy w głowie. Takiej ze wspomnieniami, jednak tylko tymi wyraźnymi. A z tamtej nocy wszystkie były wyraźne. Aż za bardzo.

— Ale to niemożliwe — dodała zaraz Max po chwili ciszy, więc otworzyłam oczy i spojrzałam na nią. — No nie?

— Nie wiem — szepnął Dustin, kręcąc głową.

— Powinno być niemożliwe — mruknęłam po nim. — Ale jest tylko jedna osoba, która wie, co naprawdę się stało.

Miałam wrażenie, że krew w żyłach popłynęła mi szybciej, kiedy chwilę później po tym, jak Dustin spakował parę rzeczy szliśmy korytarzem do drzwi wyjściowych. Nazwijcie mnie dzieciakiem, ale poczułam się niczym detektyw. Chociaż na dobrą sprawę było mi do niego daleko, oni zwykle działali intelektualnie. Z naszej paczki to była fucha Robin. No i Dustina.

— Rozmawiałyście z kimś jeszcze? Z kimkolwiek?

— Nie — odparła od razu Max. — Zanim wyszłam z domu dzwoniłam jeszcze do Lucasa i Nancy, ale żadne nie odbiera, a Mike…

— …jest w Kalifornii — westchnął z rezygnacją.

— W Kalifornii? — powtórzyłam zdezorientowana. — Na stałe? — dodałam z nadzieją.

— Cholera, cholera, cholera… — Dustin otwierał już drzwi.

— Dusty, a ty dokąd? — zawołała zaniepokojona matka chłopaka sprzed telewizora.

— Do kolegi.

— Słyszałeś, co mówią w wiadomościach! Jest niebezpiecznie!

— Racja, więc będziemy wyjątkowo uważać, dzięki mamusiu, kocham cię, pa.

FREAKS ➵ stranger things fanfiction Where stories live. Discover now