4. anchors

369 56 37
                                    


Tego dnia zaspałam. Przypominałam pewnie jeden wielki bałagan, mimo że poprawiałam włosy i kurtkę jeszcze kilkanaście minut przed samym wyjściem. Do szkoły miałam kawałek drogi. Mój dom rodzinny stał w innym mieście, większym, tym, którym zarządzał sobie tatulek. Ten tutaj, w Hawkins, był dość fajny i niebrzydki, ale lokalizacyjnie do bani.

Mieszkałam sama. Czasem przewijał się ktoś od sprzątania, przyjeżdżał ojciec, czy odwiedzała mnie Max albo Steve, ale poza tym byłam tylko ja i cztery wielkie ściany.

Usiadłam na trybunach niedaleko grupki dziewczyn, które rozmawiały wciąż o piątkowym meczu. Jezu Chryste. Wrzucanie piłki do kosza, no po prostu temat na debaty.

— Mogę się dosiąść? — usłyszałam nad sobą i zaraz tuż obok mnie pojawił się Jason.

Był jedną z pierwszych osób jakie tu poznałam. Nasi ojcowie byli znajomymi, to on oprowadził mnie po szkole, pokazał fajne miejsca. Potem szło już tylko w dół, dół, dół.

Jason Carver był strasznym hipokrytą i idiotą. Jak nie zauważałam tego na początku, tak teraz byłam gotowa naszyć to sobie na bieliźnie. Mieliśmy parę wspólnych wspomnień i chyba tylko dlatego jeszcze jakoś tolerowałam jakiekolwiek słowa opuszczające jego prostackie gardło.

— Jasne, siadaj — sarknęłam, bo siedział już na tyłku i w dodatku zabrał mi z ręki niebieski długopis, którym się bawiłam.

Z trybun było widać doskonale jak jego koledzy podawali sobie piłkę, rozważając przy tym, czy nie rzucić nauczycielowi wuefu prosto w tył głowy. Zabawne.

— Słyszałem, że zadajesz się ze świrami.

Jęknęłam i wyrwałam mu długopis Eddiego.

— Poprawka, nie zadaję się już z tobą, JC. Idź podręczyć kogoś innego.

— Więc to nie ty grałaś z Ekipą Dziwaków w te ich dziwne, diabelskie gierki? — założył ręce na piersi czekając chyba, aż mu się wyspowiadam, w dodatku jeszcze czując się z moimi czynami bardzo głupio.

— Zamknij się — westchnęłam i pokręciłam głową.

— Mówię ci — zagestykulował rękami, zmieniając pozycję — będziesz miała przez to kłopoty. Nic dobrego z tego nie będzie.

Miałam wielką ochotę przyłożyć mu zeszytem w czerep albo zwyczajnie wstać i wyjść.

— Po co ci taka wielka głowa na taki mały móżdżek? — zmrużyłam oczy prezentując zmartwienie i zafascynowanie.

Jason westchnął głęboko.

— Obiecałem Chrissy, że się postaram, więc się staram. Chcę dla ciebie dobrze, Lex. Eddie? Ten Dziwak? To jest przeciwieństwem tego, czego dla ciebie chcę.

— Ach tak? No to zdecydowanie jest tym, czego ja chcę  — wypaliłam nie myśląc dwa razy nad brzmieniem swoich słów. Zwłaszcza, że nie tylko on mnie słuchał.

Okej, może nie uchodziłam za najpopularniejszą osobę w mieście, ale w szkole byłam, powiedzmy, popularna. Głównie przez nazwisko. Po części przez osiągnięcia naukowe. W jakimś stopniu może też ze względu na byłą znajomość z Jasonem. Poza tym wszystkich tutaj od zawsze interesowało wszystko.

— Odwal się, okej? — burknęłam pod nosem, by nie dać mu szansy na odpowiedź, bo publiczna kłótnia nigdy nie kończyła się dobrze, a mnie niezmiernie irytowały plotki.

— Tylko potem nie przybiegaj do mnie z płaczem — ostrzegł blondyn, wstając w miejsca i unosząc dłonie. — To zawsze mnie na tobie zależało — podkreślił. — Nikomu innemu. A Munson? On ściągnie cię na dno. Tak jak reszta twoich żałosnych znajomych.

Pokręciłam głową z niedowierzaniem, kiedy schodził z trybun, by wrócić do gry. Tak przy okazji, ostatnią grę w karty przegrałam. Niestety. Ale to bez znaczenia, bo Eddie powiedział, że kiedyś na pewno da mi zagrać, o ile będę delikatna. Eh. Chłopcy i ich gitary.

Podczas przerwy jak zwykle chciałam się wyciszyć. Poszłam w najmniej zaludnione miejsce na najmniej uczęszczanym korytarzu szkolnym i wyjęłam marker, żeby narysować na ścianie papierowy samolot. W trakcie ktoś szturchnął mnie w ramię, więc jak poparzona odwróciłam głowę, dostrzegając Max.

— Co robisz? — spytała ze słuchawkami ściągniętymi i zawieszonymi na szyi. Rzadki widok.

Uniosłam zawadiacko kącik ust.

— Naprawiam tą szkołę. Chcesz mi pomóc?

Przez następne parę minut obie rysowałyśmy tyle samolocików, ile nam się udało, zanim jakiś głupi pierwszak nie wydarł się na głos, że ktoś szpeci szkolne ściany. Nienawidzę młodzików. Chociaż wróć, większość moich znajomych jest młodsza ode mnie.

Śmiejąc się jak głupie pobiegliśmy z Max na tyły budynku, opierając się o ścianę i łapiąc oddech. Schowałam marker do torby.

— Mam pytanie z serii tych głupich — wysapałam wiedząc już, co rudowłosa zaraz powie. — Po prostu… Po prostu mów co myślisz. Wszyscy chłopacy lubią thrillery?

— Woah — ściągnęła brwi. — Ciebie też przejmą? No chyba nie.

— Max — rzuciłam poważnie.

— Okej… No więc… Nie wiem. To chyba nie zależy od tego, czy jest się chłopakiem, czy dziewczyną. Bardziej od tego jaki masz gust w facetach i czy ten ktoś lubi thrillery, czy po prostu jest ciotą.

— Max.

— Mówię ci prawdę.

Odetchnęłam głęboko, smyrając swój policzek palcami. Widząc zaplecione w warkocze włosy Mayfield miałam ochotę sama coś zrobić ze swoimi. Ona wyglądała naprawdę uroczo.

Stałyśmy tak przez chwilę w ciszy. Za szkołą panował zupełny spokój. Pogoda dopisywała, a przez boisko w stronę lasu kierowała się blondynka w stroju cheerleaderki. Max na powrót spochmurniała. To było już jak sam fakt, że chmury były na niebie. Od czasu wydarzeń w galerii handlowej tak rzadko w ogóle się śmiała.

— Ty też czasem masz różne… koszmary? — spytała patrząc gdzieś przed siebie i zakładając ręce na piersi.

Była to dosyć obronna pozycja. Jakby właśnie odkryła się na tyle, by wymagało to od niej ponownego, tym razem fizycznego zakrycia.

— Zdarzają się — mruknęłam i oparłam tył głowy o ścianę. — Ale wiesz, koszmary są lepszym sposobem od zwykłych snów na oddzielenie fantazji od rzeczywistości. Po nich o wiele szybciej dociera do ciebie, że nic z tego nie działo się naprawdę.

Zdarzały się rzadziej niż częściej, ale ta mała częstotliwość była błogosławieństwem. Kiedy już śniło mi się coś złego, było to naprawdę, naprawdę złe. Typu coś, przez co po obudzeniu jesteś mokry od potu i musisz sprawdzić jeszcze piętnaście razy, czy na pewno to, co dookoła nie jest tym, co było tam.

— Ja mam je cały czas — wyznała cicho, dalej na mnie nie patrząc. Po tym chrząknęła i odepchnęła się plecami od ściany. — Muszę lecieć. Dzięki.

— Za? — parsknęłam.

— Za samolociki.


FREAKS ➵ stranger things fanfiction Où les histoires vivent. Découvrez maintenant