14. rally

220 30 11
                                    





Totalnie olałam tą naszą "rozmowę". Nie to, żeby tata bardzo się o nią starał, ewidentnie ważniejsze było dla niego i tak odbieranie telefonu w biurze na piętrze. Gdziekolwiek przebywał, zawsze był burmistrzem. Nic tego nie zmieniało, nawet to, że nieświadomie tracił córkę pod wpływem klątwy czarnego maga z drugiej strony.

Grzebałam w swoich rzeczach w pośpiechu, dopóki nie znalazłam odtwarzacza z zestawem słuchawek. Po tym jeszcze zgarnęłam parę kaset, przekąsek oraz krótkofalówkę o dużym zasięgu.

Z początku miałam ogromny problem z wyborem ulubionej piosenki. To było prawie że niemożliwe, przecież tyle dobrej muzyki, tyle gatunków, które lubiłam, tyle czasu spędzonego na słuchaniu tysięcy minut utworów. Zdałam sobie jednak sprawę, że jeden był mi odrobinę bliższy. Zawsze słuchając go mogłam do woli kiwać głową gdziekolwiek byłam, pomagał mi poprawić sobie humor. Czasami przenieść się do innego wymiaru w mojej głowie.

— I mówię ci, wszystko jest w całkowitym porządku, tak? Żadnych zarzutów, uspokój się wreszcie, bo reszta włosów ci wypadnie. A co do powrotu… Nie, czy ty w ogóle słuchasz?

Wywróciłam oczami, domknęłam uchylone drzwi gabinetu ojca, robiąc to dość głośno i skierowałam się na duże, białe schody. Oczywiście, że upewniał się tylko, czy moje wybryki nie zaszkodziły jego pozycji społecznościowej. Piekło musiałoby zamarznąć, by Peter Lewis faktycznie postawił mnie kiedyś ponad swoją karierę. Kochał mnie, wiedziałam o tym. Tyle, że metkę burmistrza kochał bardziej. Prawie wywróciłam się na ostatnim stopniu, a po tym zaczęłam nastawiać krótkofalówkę na odpowiedni kanał.

Pierwsza próba kontaktu. Druga próba. Trzecia, czwarta. Cholera, może byłam za daleko? Mój dom w Hawkins nie znajdował się w pobliżu centrum ani też lasu, gdzie Munson mógłby się chować, gdyby szedł prosto po przepłynięciu Jeziora Kochanków. Potrzebowałam zmniejszyć przestrzeń między nami. Albo po prostu zgubił radio. Albo coś mu się stało i przepadło.

Potrząsnęłam głową. Był cały i zdrowy, na pewno. Musiał być. Otworzyłam drzwi i wyszłam z budynku, zastanawiając się wciąż nad tym, czy przypadkiem nie szukała mnie teraz policja. Mieli dobre powody, zwiałam im sprzed nosa, co z tego, że nieświadomie. Mogli myśleć, że coś przed nimi zatajałam. Cóż, jeśli tak, mieli przy tym całkowitą rację.

Nim ogarnęłam co się działo, ojciec przeszedł nagle obok i wcisnął mi czapkę z daszkiem do wolnej ręki. Plecak, który spakowałam prawie zleciał mi z ramienia.

— Ludzie widzieli cię w telewizji. — Zmarszczyłam czoło, pędząc za nim do auta, do którego wsiadł. Był szybszy niż Drew biegający kiedyś od swojego do mojego pokoju. — Wskakuj. Jedziemy do ratusza. I załóż czapkę, nie dyskutuj. Będziesz trzymać się z tyłu.

Zrobiłam co chciał, po chwili dowiadując się od niego, że w ratuszu odbywało się zebranie obywateli Hawkins wraz z komendantem Powellem. Ludzie będą zadawali pytania. To była szansa, by czegoś się dowiedzieć, zresztą nikt z ekipy i tak mi nie odpowiadał. Zapięłam pas i pojechaliśmy prosto pod ratusz, gdzie zaczynali już zbierać się ludzie, wśród nich między innymi zaniepokojeni rodzice moich przyjaciół.

Zebranie rozpoczęło się. Weszłam ostatnia i trzymałam się z tyłu za kotarą. Czapka trochę zasłaniała mi widok, założyłam słuchawki na szyję i zaczęłam przebierać palcami przez kasety, szukając odpowiedniej. Ojciec stanął za ostatnim rzędem krzeseł, jakby posadzenie tyłka na jednym z nich było uwłaczające.

— …i robimy wszystko, co w naszej mocy, by go znaleźć — przemawiał Powell z mównicy. Szanowałam gościa totalnie, nawet jeśli, cóż, był gliną. Nie raz, nie dwa dał mi poczuć swoje ojcowskie wpływy na moje życie, w przeciwieństwie do mojego biologicznego ojca. — Na razie dla waszego bezpieczeństwa wprowadzimy godzinę policyjną.

FREAKS ➵ stranger things fanfiction Where stories live. Discover now