Rozdział 24.

2.1K 74 8
                                    

Westchnęłam cicho, gdy mój telefon zaczął dzwonić. Wzięłam go z szafki i odebrałam, widząc na wyświetlaczu imię przyjaciółki.
- Pomocy.
- Amelia, ty miałaś jedno zadanie.
- Ty wiesz ile tego tu jest? Jakieś body, nie body. Jakieś kaftany, ale są zwykłymi swetrami i...
- Amelia. Zuzia ma pięć lat. Chcesz mi powiedzieć, że chciałaś ją ubrać w dziale dla niemowlaków? - Chrząknęła tylko. - Dlaczego ja się z tobą jeszcze trzymam, to ja nie wiem.
- Bo i tak mnie uwielbiasz. Ale i tak potrzebuję pomocy.
- Domyślam się, ale...
- Dziadek zaraz będzie. Ja już jestem w drodze. Będę za osiem minut.
Rozłączyła się. Spojrzałam na telefon, na Zuzię, która zajadała się naleśnikami i w tym samym momencie ktoś zapukał do drzwi. Spojrzałam na zegarek i poszłam otworzyć. Ledwo otworzyłam drzwi, Pies zaczął na mnie skakać, domagając się pieszczot.
- Co się stało? - Spojrzałam na Staszka, drapiąc Psa za uchem. - Jesteście całe? Dzwonić po karetkę?
- Ciebie również miło widzieć. - Zamknęłam za nimi drzwi i razem z nim poszłam do salonu, gdzie powinna być Zuzia. Jednak jej nie było. - O...
- Powiesz mi, co...
- Poczekaj. - Zostawiłam go i od razu skierowałam się do pokoju Amelii. Znalazłam Zuzię leżącą na łóżku pod kołdrą. Westchnęłam cicho, powoli zbliżając się do łóżka, na którym usiadłam. - Halo...? Jest tutaj ktoś?
- On mnie stąd zabierze? - Zapytała płaczliwym głosem, więc ściągnęłam z niej kołdrę. - Ja nie chcę z nim iść.
- Nikt cię stąd nie zabierze. - Starłam wierzchem dłoni łzę z jej policzka i pomogłam jej usiąść. Co nieco już jej opowiedziałyśmy, ale też nie wszystko. Poza tym pierwszy raz tak naprawdę miałyśmy styczność z dzieckiem, rozumnym dzieckiem, więc nie byłam pewna jak mam z nią rozmawiać. Westchnęłam cicho i na nią spojrzałam. - Ten pan nie jest tu po to, by cię stąd zabrać. On jest dziadkiem... I on nie zrobi ci krzywdy.
- Naprawdę? - Skinęłam głową, chociaż już widziałam, że udało mi się ją przekonać. - A mogę jeszcze naleśnika?
Zuzia, już o wiele lepszym nastroju, zeszła z łóżka, a następnie wybiegła z pokoju. Przetarłam twarz dłońmi i wróciłam do salonu. Staszek, gdy tylko mnie zobaczył, wskazał palcem na dziewczynkę.
- Jak długo mnie tu nie było?
- Amelia wzięła Zuzię pod opiekę. - Stanęłam obok niego. - Więc po prostu mam pod opieką nie tylko twoją wnuczkę.
- Co ona je?
- Naleśniki.
- Boże, biedne dziecko...
- Spokojnie. Ja robiłam.
- Biedne dziecko. - Uderzyłam go w ramię. - Znaczy... Dobrze, że to ty dbasz o jej wyżywienie. Czy to nie jest...
- Właśnie ta. Amelia stwierdziła, że skoro Zuzia wychodzi ze szpitala, to nie może pozwolić, by po tym wszystkim wróciła do Domu Dziecka. Poza tym też nie wiemy, czy nadal ktoś na nią nie poluje. Więc bezpieczniejsza będzie z nami. Z nią.
- Więc zostałem pradziadkiem. - Uśmiechnął się szeroko. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go takiego szczęśliwego. - Ale chyba moja córka nie wie, że została babcią?
- Błagam cię. Oni nawet nie wiedzą, że Amelii wróciła pamięć. - Dopiero po chwili dotarło do mnie, co właśnie powiedziałam. Przeniosłam wzrok z Psa na Staszka, który wpatrywał się we mnie jakby zobaczył ducha. - Jeżeli kiedykolwiek zobaczysz siwy włos na mojej głowie, to przez twoją wnuczkę. Miej tego świadomość, dobrze? A teraz idę jej pomóc, a was zostawiam samych.
- Tak, tak. - Odpowiedział szybko, całą swoją uwagę poświęcając już dziecku. - Tylko to obierz.
- Dom wariatów... Oszaleje.

---

Nie wiem, co się z nią stało. Czy to był efekt opieki nad Zuzią czy przez panujący upał, ale po trzech nocach spędzonych na kanapie, moja przyjaciółka w pewien upalny wtorek weszła do mojego gabinetu i poważnym tonem oznajmiła, że w piątek robimy wolne i jedziemy do Warszawy, bo nie może ukrywać dziewczynki przed swoimi rodzicami. Bez namysłu się zgodziłam, chociaż miałam jakieś dziwne obawy zostawiać ponownie wydział pod opieką Bogdana.
Wyjechałyśmy rano, ale dopiero po drodze moja przyjaciółka postanowiła powiadomić swoich rodziców o naszej nagłej wizycie. I tak nie powiedziała, o co chodzi. Nie wtrącałam się w jej plany, tylko próbowałam przed nią ukryć okropny ból głowy, który mnie męczył od wczoraj.
- W końcu! - Przywitała nas jej mama, wychodząc z domu. - Ile czasu, o...
Zatrzymała się w pół kroku, gdy pomogłam Zuzi wysiąść z auta.
- Cześć.
- Cześć, mamo!
- To dziecko? Ile czasu się nie widziałyśmy? - Uśmiechnęłam się tylko, opierając się o auto. - I co jeszcze powinnam wiedzieć?
- Mamo, to Zuzia. - Amelia stanęła obok mnie. - Może tylko to, że wróciła mi pamięć i zapomniałam wam o tym powiedzieć?
- Tak, tak. Super, cieszę się.
Wzięła Zuzię za rękę, która nie bała się jej jak Staszka i obie weszły do domu. Spojrzałam rozbawiona na Amelię, która tylko się do mnie uśmiechnęła.
- Ale już nie możesz mi zarzucić, że im nie powiedziałam.

---

Przespałam ten dzień w spokoju i bez budzenia mnie przez jej matkę co godzinę, czego w sumie było dziwne.
Jednak wstałam grubo po dziewiątej wieczorem. Jeszcze zaspana zeszłam na dół, gdzie nie było nikogo, nawet Amelii i wyszłam na taras. Zastałam ją tam, śpiącą na hamaku. Położyłam się obok, może nieco ze specjalnym zamiarem, ją budząc.
- Nie śpię, nie śpię. - Mruknęła zaspana, spojrzała na mnie i przetarła twarz dłońmi. - Nie śpię.
- Widzę. - Uśmiechnęłam się. - Gdzie reszta?
- Zabrali Zuzię do kina, na te żółte stworki i przepadli. - Pogładziła mnie po policzku. - Jak głowa?
- Od kiedy ty jesteś taka spostrzegawcza? - Uśmiechnęłam się do niej. - W porządku.
- Tu jesteście... - Zjawiła się jej mama i zajęła jedno trzech tarasowych siedzeń. - Już dawno nie byłam tak zmęczona.
- A możesz mi powiedzieć, gdzie posialiście takiego małego ludzika?
- Ten mały ludzik zasnął w aucie i jest kładzone spać przez twojego ojca. - Spojrzała w naszym kierunku. - Ty coś mówiłaś, że ci pamięć wróciła?
- O, super. Dobrze, że chociaż zauważyłaś, że przyjechałyśmy razem z Zuzią. - Zaśmiałam się. - Fajnie. Ja też, mamuś, tęskniłam.
- Oj, tam. Nie narzekaj. Lepiej powiedzcie, co planujecie. - Wymieniłam z Amelią zdziwione spojrzenia. - No, co się tak patrzycie? Jak macie zamiar się teraz pomieścić we trójkę?
- No, przecież mamy wolny pokój.
- Serio?
- No. Ten, do którego nie macie prawa wstępu.
- W którym stoi jej stare łóżko i bieżnia.
- Jak i sterta jej książek.
- I regał na te książki, ale nie chce nam się go składać.
- I chyba jeszcze jest styropian po lodówce. - Wzruszyła ramionami. - Dziadek obiecał, że wynajmie ludzi i ogarnie ten pokój. Ja się do tego nie mieszam.
- I słusznie. - Przeniosłam wzrok na jej matkę. - Chciała dla niej kupić ubrania dla niemowląt.
- Ta, co będzie mi to teraz wypominać. Spanikowałam, dobra?
- Ej, dziewczyny. - Przyszedł Marek, trzymając w dłoni swój telefon. - Musicie wracać do Krakowa. Zuzia na razie zostanie u nas, później ją odwieziemy.
- Co się stało?
- Napadli na wasz Lab. Mają zakładników.

The living endTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang