Rozdział 14.

2.6K 76 12
                                    

Minęło już kilka godzin od zaginięcia Amelii, a my byliśmy w kropce. Wszyscy starali się dowiedzieć, co takiego się z nią stało. Tylko nie ja. Siedziałam na biurku w swoim gabinecie, w kółko oglądając pięciominutowe nagranie z nią, i starałam się opanować kolejne krawienie z nosa. Tyle myśli kłębiło mi się w głowie, że nie byłam w stanie skupić się tylko na jednej.
- Szefowo? - Oderwałam wzrok od monitora i spojrzałam na Olgę i Pawła. Nawet nie zauważyłam ich przyjścia. - Dobrze się Szefowa czuje?
- Co macie?
- Namierzyłam skąd było nadawana relacja z Amelią. - Spojrzałam na nią. - Tajlandia. Gdyby to się to nie urwało, pewnie udałoby mi się to obejść... Teraz to będzie trudniej i potrzebuję trochę więcej czasu.
- Yhm... - Przeniosłam wzrok na Pawła. - Jej auto i telefon?
- Czyste.
- Monitoring z okolic prokuratury i cukierni, pod którą się zatrzymała?
- Cukiernia monitoringu nie miała. Nikodem nad tym pracuje.
- A macie dla mnie jakiekolwiek dobre wieści?
- Szefowa już nie jest taka blada, jak dwie godziny temu. - Spojrzałam na nią. - Przepraszam.
- Wracajcie do pracy.
Gdy zostałam sama, przetarłam twarz dłońmi i głośno westchnęłam. Nie czułam się najlepiej, ale nie mogłam w nieskończoność tak bezczynnie siedzieć.
Wyłączyłam w końcu ekran, gdy doprowadziłam swój nos do porządku i wyszłam od siebie, na moje nieszczęście wpadłam na Gabi.
- Co ty tu robisz?
- Miałam dzisiaj zacząć. - Rozejrzała się dookoła. - Tak się umawiałyśmy. Coś się stało?
- Fakt... Nie. Idź poszukaj dla siebie jakiegoś zajęcia.
- Ale...
- I nie wchodź mi w drogę. Oj.
Dodałam cicho sama do siebie, widząc nadchodzących w moją stronę rodziców Amelii.
- Maria. - Jej matka mocno mnie przytuliła. - Jesteś cała blada, dobrze się czujesz?
- Wiecie już coś?
- Ja... - Szepnęłam cicho, ale na pytanie Marka nie odpowiedziałam. Nie byłam nawet w stanie na niego spojrzeć. - Ze mną wszystko w porządku.
- A gdzie mój ojciec?
- W gabinecie Amelii. Sprawdza czy znowu nie postanowiła zataić jakiś problemów przede mną.
- Pomożemy mu, nie będziemy się wam tu za bardzo kręcić. - Skinęłam powoli głową. - Będzie dobrze. Zobaczysz.
- Mario...? - Westchnęłam cicho i na niego spojrzałam. - Nie będę wam niczego utrudniał.
Próbował się do mnie uśmiechnąć, ale nie do końca mu to wyszło i odeszli.
- Kto to był? - Stanął przy mnie Szymon. - Jeśli można wiedzieć.
- Mama Amelii.
- To jest dobry pomysł, żeby tu była?
- Nie. - Westchnęłam cicho. - Ale nie wiemy, kto, po co i dlaczego porwał jej córkę. Więc nic się nie stanie jak tu zostanie. Przypilnuj tylko, by miała wszystko, co chce. - Skinął głową. - Tylko w granicach rozsądku, Szymon.
- Niczego głupiego nie zrobię. - Spojrzałam na niego. - Naprawdę.

---

Zacisnęłam palce na umywalce, starając się opanować, chociaż to nie było łatwe, bo od dłuższego czasu zbierało mi się na wymioty. Nie zabawiałam jednak na długo sama, bo usłyszałam, że ktoś wchodzi.
- Wszystko w porządku?
- Tak.
- Na pewno? - Mama Amelii zamknęła za sobą drzwi. - Nie potrafisz kłamać.
- Jest w porządku.
- Nie musisz przede mną udawać. Jesteś coraz bledsza, to nie wygląda dobrze. - Otworzyłam oczy i spojrzałam na jej odbicie w lustrze. Niczego nie powiedziałam, tylko weszłam w głąb łazienki i uderzyłam pięścią w ścianę. Zabolało, jednak nie dałam tego po sobie poznać. - Mario...
- To moja wina.
- O czym ty mówisz?
- Nie chciało mi się tam jechać. - Usiadłam na podłodze. Nie potrafiłam i nie mogłam przed nią udawać, że jest wszystko w porządku. Bo nie było. - Poprosiłam ją, by pojechała za mnie.
- Nadal nie widzę w tym twojej winy.
- Tak. A teraz jest gdzieś, dochodzi północ, a my nie mamy nic. Kompletnie niczego nie mamy.
- Jeśli ten ktoś uparł się na moją córkę, to by porwał ją kiedy indziej. A co, jeśli porwali by i ciebie? - Westchnęła, opierając się. biodrem o umywalkę. - Nie obwiniaj się o to, bo to nie twoja wina.
- Tha. - Starłam łzy z policzków. - Myślimy inaczej.
- Każdy nam odradzał adopcję czteroletniej dziewczynki, która w ogóle nie mówi i bije inne dzieci. - Spojrzałam na nią. - Ale się uparliśmy i Amelia trafiła do nas. Dwa dni później, przy obiedzie, powiedziała nam, że biła innych, którzy się znęcali nad innymi. A do nikogo się nie odzywała, bo chciała być groźna.
- Cała Amelia. - Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Właśnie. Marek i ja do tej pory chcemy dla niej jak najlepiej. Jej przeprowadzka do Krakowa nie była nam na rękę, ale jesteśmy dumni z jej wyboru. - Westchnęłam cicho. - Bo wybrała ciebie.
- Błagam cię. Twój mąż z twoim ojcem na zmianę...
- Wiem. - Przerwała mi i usiadła obok mnie. - Ja rzadko kiedy to mówię, ale ja swoje zdanie na ten temat mam i je znacie. I wiem, że ona dla ciebie zrobiłaby wszystko bez mrugnięcia okiem. Tak samo jak ty dla niej. Jestem przerażona, boję się o nią, ale jestem jedyną spokojną osobą tutaj, bo ja wiem, że ty ją znajdziesz.
- Ale...
- Nie znam się na tych waszych Policyjnych procedurach czy innych rzeczach. Ale wiem, że jesteś najlepsza. Nie bez powodu tu jesteś, nie bez powodu tytułujesz się Inspektorem.
- Za bardzo we mnie wierzysz.
- Wierzę. - Powiedziała, ścierając wierzchem dłoni łzy z moich policzków. - I nie tylko ja.
- Szefowo! - Wbiegła Olga. - Przepraszam, ale mam. Udało mi się. Namierzyłam.
- Powiedz, że to Kraków.
- Mam nawet adres. - Uśmiechnęła się szeroko, chociaż wyglądała na zmęczoną. - Kuba kazał przekazać, że wzywa wsparcie i czeka na Szefową przy samochodzie.
- Dobra robota. - Podniosłam się i gdy byłam przy drzwiach, spojrzałam na nią poraz ostatni. - Znajdę twoją córkę.
- Wiem. - Uśmiechnęła się do mnie. - Tylko się ubierz, bo jest zimno.

The living endWhere stories live. Discover now