Rozdział 5.

3.9K 78 20
                                    

- To wszystko, dziękuję. Wy zostańcie. - Skierowałam ostatnie slowa do Brygidy i Pawła. Odczekałam, gdy za Olgą zamkną się drzwi i wtedy głośno westchnęłam. Milczeli, więc podniosłam się z krzeła i usiadłam na stoliku. - Słuchajcie... Ja nie zamierzam się wtrącać w wasze prywatne sprawy, a tym bardziej w kłótnie. Jednak nie chcę, by wasze problemy wpływały na waszą pracę. Mimo wszystko oczekuję od was profesjonalizmu.
- Przepraszamy. - Wymamrotali cicho i równocześnie, czym mnie nawet rozbawili, lecz nie dałam tego po sobie poznać.
- No, to zamierzacie wrócić do swoich obowiązków czy będziecie tak tu stać jak dwójka obrażonych przedszkolaków?
Wyszli, nadal obrażeni, jedno za drugim. Zabrałam swoje rzeczy, a później opuściłam pomieszczenie. Zamierzałam iść do siebie, a nawet wyciągnąć Amelię na jakiś szybki obiad. Idąc korytarzem, zapatrzona w telefon, kątem oka zauważyłam Bogdana, który z kimś rozmawiał. Normalnie by mnie to nie interesowało, jednak zaskoczyło mnie to, z kim on rozmawiał. Przystanęłam aż na chwilę, by się móc przyjrzeć obu mężczyznom, do których w końcu powoli podeszłam.
- Marek? - Komendant odwrócił się w moją stronę, a jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. - Ty nie miałeś być na urlopie?
- Kończy mi się, więc moja żona postanowiła odwiedzić rodzinę.
- Więc jesteś tu, bo...
- A tak wpadłem na chwilę.
- Przyszedłeś na plotki.
- Ja? Nie. - Zaprotestował szybko, co nie zabrzmiało dość przekonująco. - Chciałem wam pogratulować zamknięcia sprawy kanibala.
- Doprawdy?
- No, tak. - Patrzyłam na niego. - Wykonaliście kawał dobrej roboty i... Oj, nie patrz tak na mnie. Chodzi o Amelię.
- Chodźmy do mnie. - Westchnęłam tylko. Wiedziałam, że on mi nie odpuści, a nie chciałam by przy tej rozmowie były osoby trzecie. - Ty wiesz, że sobie wybrałeś nieodpowiednią osobę do plotek?
- Wiem. Ale jesteś jedyną osobą tutaj, która coś więcej wie. - Weszłam za nim do swojego gabinetu. Zamknęłam drzwi, o które się oparłam. - Która cokolwiek wie.
- Ja, mimo wszystko, nie wiem niektórych rzeczy. - Spojrzał na mnie. - Prawie miesiąc temu zaczęła skarżyć się na ból nogi. Wyznała mi w końcu, że sobie skoczyła z pierwszego piętra na dach garażu, dlatego ją bolało. Więc sam widzisz...
- A teraz ta bomba. O której dowiedziałem się przypadkiem.
- Tak, ale to nie jest jej wina. - Usiadłam na swoim krześle i tylko westchnęłam. - Gdyby nie jej szybka reakcja, to by się inaczej skończyło.
- Ale do lekarza też nie chciała pójść.
- A bo to pierwszy raz? Znasz ją, nawet lepiej ode mnie. Ona wszelkie gabinety lekarzy omija szerokim łukiem. I według niej, to plasterki z postaciami bajek pomagają na wszystko. Ja też się o nią martwię... - Spojrzałam na niego. I tu właśnie zaczął się problem. Wiedziałam, że na niego i na jego pomoc w tej kwestii mogę liczyć, jednak z drugiej strony obiecałam Amelii, że nikomu o tym nie powiem. - Nawet bardzo.
Podniosłam się i podeszłam do okna. Byłaby zła, gdybym o jej planach zdania odznaki bym mu powiedziała. Jeśli miał się o tym dowiedzieć, to na pewno nie ode mnie.
- Chce odejść? - Spytał tak nagle, że to mnie aż zaskoczyło. Jednak uparcie milczałam. Gdybym cokolwiek powiedziała, to by wiedział, że kłamię, więc wolałam sobie tego oszczędzić. - Wiedziałem, że tak będzie, gdy mi powiedziała o przeprowadzce do Krakowa.
- Dlaczego odbieram to jako zarzut w moją stronę?
- Przepraszam, nie to miałem na myśli. - Odwróciłam się do niego. - Ty też wróciłaś do pracy w terenie. A nie chcesz tego od razu rzucać.
- Tego nie, ale kogoś w kimś tak. - Mruknęłam, patrząc na Szymona, który rozmawiał przez telefon tuż przed drzwami od mojego gabinetu. - Ty naprawdę tego nie widzisz? Nie wiesz, dlaczego ona sama siebie tak tyra?
- Dla wyników? - Westchnęłam bezsilnie, siadając ponownie na krześle. - No, co? Mimo wszystko jestem mężczyzną, ja pewnych rzeczy po prostu nie rozumiem.
- Po prostu ona chce by na nią patrzyli jak na dobrą policjantkę. A nie na kogoś z dobrymi znajomościami.
- Przecież ona sama do tego wszystkiego doszła. Nikt jej nie pomagał. Mam ci przypomnieć jej ostatnią sprawę w stolicy?
- O której wiemy my, ona i garstka innych, którzy jej pomagali. Tak, nadal ma utajnione akta.
- O...
- Właśnie. Tak, ona myśli o odejściu. I zdajesz sobie sprawę, że właśnie wydałam na siebie wyrok śmierci, gdy ona się o tym dowie? Ale jest coś, co możemy dla niej zrobić. I możesz mi w tym pomóc.
- Co takiego?
- Potrzebuję jej tu. - Powiedziałam w końcu, łokcie opierając na blacie biurka. - Potrzebuję tu osoby, której ufam bezgranicznie. Która nie będzie mi zatrudniać zadufanych w sobie dzieciaków, gdy powiedzą jej parę miłych słów.
- Co?
- Widzisz tego dzieciaka? Siostrzeniec prokuratora. Chodzi po korytarzach dumny jak paw, wnerwia wszystkich i na każdym roku powtarza, kim jest jego wujek. Każdy ma go tu dość. I gdy wyjdzie na jaw, że jesteś Amelii ojcem, on będzie jedynym, który będzie myślał, że to dzięki tobie zaszła tak daleko.
- To ona chce się wpakować do grobu, bo się boi, że ludzie się dowiedzą, że jest moją córką?
- Sam na to wpadłeś? Ona tu nie będzie musiała nic, nikomu udowadniać. I przy okazji będę mieć ją na oku.
- Ty wiesz, że ona cię za to zabije?
- Będziesz mieć mnie na sumieniu. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Dzięki.
- Przecież ja jeszcze nic nie zrobiłem.
- W niektórych kwestiach jesteście do siebie bardziej podobni, niż sądzicie...

---

Minęły prawie dwa tygodnie od mojej rozmowy z Markiem i dnia dzisiejszego, wraz z początkiem nowego miesiąca, Amelia zaczęła tu pracę.
Gdy, razem z jej ojcem, opowiedzieliśmy jej o naszym planie, nie była zła. Jej reakcja mnie nawet zaskoczyła, jednak potem przyznała mi, że rezygnacje ze stanowiska miała już napisaną. Zgodziła się ze mną pracować i ustaliłyśmy ze sobą pewne zasady, o których nie zamierzałyśmy mówić nikomu.
Jej przybycie do Labu było utrzymane w tajemnicy do samego końca i jej powiawienie się tu, było odebrane przez wszystkich bardzo pozytywnie. Nawet przez przez Bogdana, który chyba myślał, że znalazł w niej opiekunkę dla Szymona. A póki co, to nie chciałam go z tego błędu wyprowadzać.
- Oj daj spokój. - Podeszłam do Amelii, która akurat rozmawiała z Klaudią i Brygidą. - Kupisz mi w podzięce figurkę z kiwającą główką i będziemy kwita. Tylko nie jakiegoś pieska czy kwiatka. Coś oryginalnego.
- Naprawdę?
- No, jeśli będziesz mieć wybór między kotkiem, a męskim tym, to wolę jednak pieska. - Zauważyła mnie i się szeroko uśmiechnęła. - Hej.
- Hej. Znaleziono martwą kobietę...
- Mogę ja się tym zająć? - Spytał Szymon, który nagle zjawił się za plecami Traczyk. - Jestem wolny.
- Klaudia? - Podałam jej kartkę z adresem. - Możesz?
- Pewnie.
- A ja mogę?
- Ty? - Zerknęłam na Klaudię, a później wzrokiem powędrowałam na uśmiechniętą twarz przyjaciółki. - Możesz. Tylko ubierz się ciepło, bo zimno dzisiaj jest.
- Serio? - Podeszła do mnie powoli. - To skoro tak o mnie dbasz, to może zaczniesz mi przynosić drugie śniadanie do pracy, co?
- Zapomnij. Wystarczy, że byłam twoim szoferem dłużej, niż powinnam.
- Ty wiesz jak ciężko jest być w niektórych kwestiach córeczką tatusia i wnusią dziadziusia? - Uśmiechnęłam się tylko, ale nie odpowiedziałam. Tylko na nią patrzyłam. - Idę, zanim się rozmyślisz.
- Przecież ja mogłem pojechać. - Szymon podszedł do mnie, gdy tylko Amelia poszła za Klaudią.
- Nie masz skończonego raportu. - Mruknęłam cicho. - Mam go mieć do południa.
Minęłam go i ignorując jego marudzenie na temat swojej pozycji w hierarchii na moim wydziale, poszłam do siebie. Musiałam teraz coś wymyślić, by go się stąd pozbyć. A to proste może nie być...

The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz