Rozdział 2.

5.3K 79 12
                                    

- I jak? - Weszlam do sali, w której od dwóch dni Amelia próbowała uporządkować wszystkie materiały, które uzbierała w przeciągu tych pięciu lat. - Nadal nie potrzebujesz pomocy?
- Nie. Już skończyłam. - Westchnęła głośno. - Jak on za dwa dni się rozmyśli i ucieknie do innego miasta, to się wkurzę. Tak delikatnie mówiąc.
- Domyślam się. - Podałam jej kubek z kawą. - Zrobiłaś to chronoligicznie?
- A to nie miało być alfabetycznie?
- Tak... - Zaśmiałam się cicho. - Zdajesz sobie sprawę, że psujesz mój wizerunek?
- Ja nie robię tego specjalnie. - Patrzyłam na nią. - Jak ja staram się rozśmieszyć cię specjalnie, to robisz politowaną minę numer trzy i sobie odchodzisz.
- Numer trzy?
- Yhm. Naliczyłam pięć rodzaji. Pierwsza, to...
- Nie chcę wiedzieć. - Usiadłam na krześle, nie spuszczając z niej swojego wzroku. - Bogdan nie robił ci problemów?
- Nie. Ma mnie za dzieciaka, który stopień inspektora dostał przez pomyłkę. Mnie to w sumie bawi.
- Może dlatego, że masz akta utajnione. - Podnosiła właśnie kubek z kawą. Odstawiła go ponownie i westchnęła. - Nie wiedziałaś?
- Już dawno powinni mi je odtajnić. Trudno. Czekaj... Chciał mnie sprawdzić?
- Przez przypadek usłyszałam jak mówił o tym Klaudii.
- Uu... Przyjemniaczek z niego. - Chciałam jej odpowiedzieć, jednak przyszła Anna. Zignorowała nas i od razu zaczęła wrzucać na ekran zdjęcia znalezionych wczoraj kości. - Cześć?
- O, nie zauważyłam was, przepraszam.
- Wszystko dobrze?
- Tak, tak. To zmęczenie.
- Jesteś pewna, że nie potrzebujesz pomocy?
- Tak, tak. Co z tymi próbkami z innych miast?
- Mają dostarczyć je najpóźniej jutro.
- Fajnie. A teraz słuchajcie. Znalazłam na wczorajszych kościach coś interesującego. - Westchnęła cicho. - Kości należą do trzech innych osób. Nie ma powiązań z innymi, które już tu znaleźliśmy.
- Ale?
- Na jednej z nich są te same ślady zębów, co zawsze. Ale tu. - Powiększyła zdjęcie i na mnie spojrzała. - Ślady drugich zębów.
- Co? - Moja przyjaciółka zbliżyła się do ekranu. Podniosłam się z krzesła. - Jesteś absolutnie tego pewna?
- Tak. Ten drugi ślad jest ubogi w dolną jedynkę.
- Znalazłaś na innych kościach podobne ślady?
- Nie. - Pokręciła głową. - Tylko to, że każda jego ofiara została ugotowana i zjedzona. A każda jedna kość dokładnie wyczyszczona. Z każdej możliwej tkanki. W głowie mi się w to nie mieści.
- Mnie bardziej zastanawia, dlaczego on tak nagle aktywny się zrobił. Przez pięć lat działał rzadko, a teraz wiele ryzykuje.
- Jesteś w stanie stwierdzić, kiedy mniej więcej nastąpił zgon?
- Nie. Nie mając całego szkieletu, to nie jestem w stanie. Wybaczycie mi na jakiś czas? Pojechałabym do domu i trochę odespała.
- Jasne, jedź. - Powiedziałam, nadal będąc wpatrzona w zdjęcie kości. - Potrzebujesz podwózki?
- Nie, pojadę z Magdą. A... Na jednej kości znalazłam duże ślady opiumu.
- Opium?
- Krzysiu sprawdza, skąd się to mogło tam wziąć. Będę niedługo.
- Yhm, dzięki. - Gdy wyszła, odwróciłam się w stronę Amelii. - Spotkałaś się z tym wcześniej?
- Nie... Nigdy nie było żadnych śladów świadczących, że to mogą być dwie osoby. O opiumie też pierwszy raz słyszę.
- Maria, szukam cię i szukam. - Przyszedł Bogdan. - Musimy porozma... Co się stało?
- To, że próbujesz coś wywęszyć na mój temat, zamiast mnie zapytać. - Powiedziała cicho. Była zła. Nie wiedziałam tylko czy na niego, przez to, co jej powiedziałam czy przez to, co właśnie nam powiedziała Anna. - Nie ładnie tak.
- Ja... Eee... - Poczułam na sobie jego wzrok. Jednak ja na niego nie spojrzałam. - To nie tak.
Zapadła cisza, która została przerwana przez ryczenie osła.
- No? - Odwróciłam głowę w kierunku Amelii. Rozmawiała przez telefon. - Wiesz, że to nie ode mnie zależy. Mówi się trudno. Nie kłóć się z nimi, bo będą mi marudzić. A ja ci w nagrodę kupię lizaka. Cześć.
- Nie minął miesiąc od waszego zakładu?
- Mówisz o moim dzwonku? Możliwe. - Uśmiechnęła się do mnie. - Nie pamiętam. Wiem tylko, że ci z narkotykowego, to marudy...
Umilkła, patrząc przez chwilę na Wilczewskiego. W końcu się odwróciła do niego plecami i zaczęła udawać, że bardzo zainteresował ją kubek z jej kawą.
- Szukałeś mnie. - Powiedziałam, z całych sił starając się zachować powagę. - To coś ważnego?
- Chodzi o Brygidę. Nie powinnaś odsuwać ją od sprawy potrójnego morderstwa w lesie.
- Nie odsunęłam. Po prostu się nie zgodziłam, by w niej uczestniczyła. To spora różnica.
- Maria, ona...
- Ona jest zajęta czymś innym.
- Tak. Włamaniami do warzywniaków. Jest ta sprawa z kanibalem, morderswo w lesie, a dziewczyna biega za nastolatkiem, co kradnie marchewki. - Patrzyłam na niego, nie robiąc sobie nic z jego monologu. - Nie uważasz, że ona nie powinna być od tego odsuwana? Ona już nie raz pokazywała, że zna się na swojej pracy.
- Nie twierdzę, że nie. Ale na pewne sprawy, to jest jeszcze dla niej za wcześnie.
- Kiedy ma nabrać tego doświadczenia, gdy ty...
- Może ja znam te kędzięrzawe koźlątko krócej, niż wy, to na pewno. I rozumiem, że chce się dziewczyna uczyć, ale Maria ma rację. Nie można jej wrzucać na głęboką wodę.
- Ręczę za nią.
- Twoje poręczenie nic nie daje. Moja decyzja jest nieodwołalna. Jeśli uznam, że będzie w stanie pomóc Klaudii lub nam, to nam pomoże. Póki co, to ma złapać złodzieja marchewek. - Usiadłam na krześle, kończąc tym samym tą dyskusję. Po jego obrażonej minie i trzaśnięciu drzwiami, gdy wychodził, wiedziałam już, że zaczną się kłopoty. Spojrzałam na Amelię. - Ty też tak u siebie masz?
- Nie. Mam trzech indywidualistów, którzy czasami ze sobą rywalizują, ale aż tak drastycznie to nie mam.
- Czasami ci zazdroszczę. Będę u siebie. - Podeszłam do drzwi, gdy zdecydowałam się po raz ostatni na nią spojrzeć. - Kędzierzawe koźlątko?
- Ja nic nie mówiłam.
Zaśmiałam się głośno i wyszłam. Cieszyłam się, że tu ze mną była. Nigdy nie miałam okazji z nią pracować i chociaż charaktery miałyśmy zupełnie inne, to wiedziałam, że ta współpraca będzie udana.

The living endWhere stories live. Discover now