Rozdział 7.

3.4K 76 12
                                    

Wyszłam od siebie i rozejrzałam się po korytarzu. Nie musiałam na szczęście za długo szukać, bo Szymon właśnie szedł w moją stronę, rozmawiając przez telefon. Westchnęłam.
- Szymon! Pozwól tu do mnie. Łaskawie jeszcze dzisiaj. - Dodałam, gdy za specjalnie mu się nie śpieszyło.
- O co chodzi?
- Za mną. - Powiedziałam tylko i ruszyłam w stronę Amelii, która rozmawiała z Brygidą. - Hej. Mam sprawę dla ciebie.
- Ty chyba sobie ze mnie kpisz.
- Proszę, ja jestem zawalona papierami i tylko ty jesteś wolna.
- Ale z nim?
- Bogdan jutro wraca. Będziesz mieć spokój.
- Od sprawy czy od niego?
- Sama sobie wybierzesz. - Uśmiechnęłam się tylko. - Więc?
- Boże, kobieto... Wisisz mi za to frytki. - Odstawiła kubek z kawą na biurku Koniecznej i biorąc ode mnie dane dotyczące sprawy, spojrzała na Szymona. - A ty nie masz nawet prawa kichnąć bez mojego pozwolenia. Rozumiemy się?
- Tak jest! - Zasalutował jej, ciesząc się przy tym jak małe dziecko na widok ciastka z kremem. - Jedziemy.
- I przestań zachowywać się jak pajac. - Westchnęła i na mnie spojrzała. - I to podwójne.
- Szefowa jest pewna tego, co właśnie zrobiła? - Spytała mnie Brygida, gdy Amelia razem z Szymonem odeszli. - Oni się pozabijają.
Oparłam się o biurko, biorąc w dłonie kubek z kawą mojej przyjaciółki i westchnęłam.
- Nie. Przynajmniej nie będą się kłócić. - Upiłam trochę kawy z kubka i się skrzywiłam. - Dlaczego ona zawsze taką słodką sobie robi?
Poszłam do kuchni, przyszykować dla siebie kawę. Amelia mogła być na mnie zła, że na siłę wcisnęłam jej Szymona, jednak Bogdan do jutra miał wolne, nikt inny nie chciał z Szymonem pracować, a jak tylko siedział i nic nie robił, to mnie jedynie irytował i to jeszcze bardziej, niż zazwyczaj. I wiedziałam też, że Amelia sobie z nim i jego wielkim ego doskonale poradzi.
 


---
 
Ciszę panującą w moim gabinecie, przerwał dzwonek mojej komórki. Odszukałam telefon pod stertą dokumentów i odebrałam, widząc na wyświetlaczu imię przyjaciółki.
- Tak?
- Wracamy już. Będziemy gdzieś za kwadrans. Jak stoisz z papierami? Mogę cię wyciągnąć gdzieś na godzinę na amu i na coś zimnego do picia?
- No... - Spojrzałam na chaos panujący na moim biurku, który musiałam dzisiaj ogarnąć. - Jasne. A jak Szymon?
- Takie cztery na dziesięć.
- On to słyszy?
- Yhm. Ej. To Fischer.
- Co?
- No, Fischer. Z jakimś typem, ale nie widzę jego twarzy. Ale to Fischer. Na milion procent.
- Gdzie jesteś?
- Tam, gdzie ostatnio grałyśmy w paintball.
- Rozumiem.
Rozłączyłam się, by jej nieprzeszkadzać i pośpiesznie zapisałam na kartce adres, gdzie aktualnie przebywa Amelia i wybiegłam z gabinetu.
- Szefowo...
- Nie teraz. - Minęłam Krzyśka i podeszłam do dwójki mundurowych, pijących kawę na korytarzu. - Amelia widziała mężczyznę poszukiwanego przez Interpol. Bądźcie ostrożni.
- Oczywiście. - Wzięli ode mnie karteczkę z adresem.
- Kurde. - Nagle mi się coś przypomniało. A mianowicie fakt, że ona tam sama nie była. - Ona jest tam z Szymonem, pośpieszcie się!
Westchnęłam, nerwowo poprawiając włosy. Teraz zaczęłam żałować, że wysłałam ją tam z Szymonem, ale z drugiej strony, co Fischer robił w Krakowie?
 
---
 
Wiedziałam, że mundurowi nie zdążyli. Ficher, razem z tym drugim uciekli, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. Nie wiedziałam tylko, co tam dokładnie się stało, więc musiałam czekać na powrót Amelii. A im dłużej czekałam, to coraz bardziej byłam nerwowa.
Chodziłam poddenerwowana po korytarzu w tą i we wte, co kilka minut spoglądając na zegarek.
- Dlaczego Amelia tak na tego Fischera się uwzięła? - Spojrzałam na Annę. Nawet nie zauważyłam, że do mnie podeszła. - Jeśli można wiedzieć.
- Nie ma tu żadnej głębszej historii. Po prostu Amelia, będąc w Berlinie na szkoleniu, pomagała tamtej Policji. Był tam Fischer, wsadził jej kosę w żebra i tyle. A to, że poszukuje go Interpol, to Amelię bardzo cieszy. Ma szansę, by go złapać i to tyle. Chodzi o zemstę, nic więcej. - Przystanęłam, widząc nadchodzącą Amelię. Była wściekła i z lekka mnie przeraziła. - Co się stało?
- On się stał, do cholery. - Wskazała palcem na Szymona. - Ten partacz na psa się cholera nie nadaje.
- Co on zrobił?
- Zareagowałem...
- Stul japę, gówniarzu, gdy dorośli rozmawiają. - Spojrzała na mnie. - Fischer i ten drugi stoją sobie w budynku. Gadają, nie mieli pojęcia, że tam byliśmy. Mówię temu, o tu, żeby został tu gdzie jest, ja wejdę z drugiej strony i ich wezmę z zaskoczenia. Dodałam jasno i wyraźnie, że ma zareagować, gdy dam mu znać, albo, gdy się coś stanie. Widziałam cały czas tą dwójkę przez okna, to miało być szybkie wejście z drugiej strony, bo jedyne wyjście miał obstawiać on. Ledwo co poszłam za winkiel, oni cały czas gadali, nic więcej, a on drze tą mordę, że jest z Policji. Fischer rzucił w niego kartonem i uciekli. Byłam za daleko, by ich dogonić. Spieprzyli. Przeszukują okolicę, ale wątpię, że to coś da.
- Ja tylko zrobiłem to, co do mnie należało.
- Ty miałeś zostać tam na dupie, pilnować ich jedynej drogi ucieczki i czekać na mój znak. To do ciebie należało.
- Nie. To ty chciałaś złapać ich sama, by na ciebie spadła ta wielka chwała.
- Ja go skrzywdzę, przysięgam. Tak. Chciałam. A wiesz, dlaczego? Wiedziałam, że Maria wyśle wsparcie, ale nie mogłam za długo czekać. A pech tak chciał, że akurat towarzyszył mi gówniarz, który naoglądał się CSI Miami i przez to myśli, że jest najlepszy. Byłam skazana na siebie do cholery. A ty, nie wykonałeś mojego polecenia.
- Ja też jestem dobry, tak samo jak ty...
- O nie będziesz mnie tak obrażać. Dobry jesteś, ale w machaniu lizakiem w drogówce. Tam jest twoje miejsce, a nie tu. Nie chcę go tu widzieć.
Te słowa skierowała już do mnie i odeszła w stronę kuchni. Westchnęłam głośno.
- Szefowo, zrobiłem...
- Dostosowałeś się do rozkazu swojego partnera, starszego od ciebie stopniem?
- Nie, ale...
- Czy zareagowałeś wbrem jego poleceniom?
- Tak, ale...
- Czy naraziłeś siebie i ją na niebezpieczeństwo?
- Nie uważam, żebym...
- Czy życie twojego partnera było zagrożone, że nie dostosowałeś się do rozkazu?
- Nie. Jeszcze nie.
- A. To potrafiłeś to przewidzieć, tak?
- Tak. Bo ten plan był od razu skazany na porażkę. Trzeba było od razu tam wejść, a nie się bawić w jakieś podchody.
- Yhm. A ty twoim super wejściem zarobiłeś kartonem w łeb.
- Zaskoczył mnie.
- Właśnie, Szymon. Ten plan nie był bez przyczyny. Jej rozkaz, że masz siedzieć tam na tyłku, również nie. - Westchnęłam po raz kolejny. - Oddaj broń i odznakę. Na chwilę obecną zostajesz zawieszony.
- Słucham?! Chyba sobie ze mnie kpisz.
- Nie przeginaj. Amelia ochłonie i zastanowimy się, co z tobą zrobimy.
- Nie może mnie szefowa zawiesić!
- Bo co? Bo się popłaczesz i zadzwonisz do wujka? Szymon, przede wszystkim naraziłeś siebie i Amelię na niebezpieczeństwo. Twoje zachowanie było irracjonalne oraz niedopuszczalne.
- Ale...
- Dość. Nie pogrążaj się bardziej. - Wyciągnęłam dłoń w jego stronę. - Oddaj swoje rzeczy i idź.
Położył mi na dłoni odznakę oraz broń, a następnie odszedł, klnąc pod nosem.
- Przecież za to, co zrobił, to mogłaś go zwolnić.
- Wiem. Ale to za długo by trwało. - Podałam Annie rzeczy Szymona. - Zaniesieś to do mnie? Dzięki.
Minęłam ją i pośpiesznie skierowałam się do kuchni. Amelia tylko na mnie spojrzała, ale milczała. Nie lubiłam, gdy to robiła.
- Zawiesiłam go... - Odezwałam się pierwsza, powoli do niej podchodząc. - Tak na sam początek.
- Ty tu rządzisz.
- Wiedziałaś, że Fischer jest w Krakowie?
- Nie. Rozmawiałam z Interpolem jakiś tydzień temu. Według nich, to miał być we Włoszech.
- Widział cię? - Skinęła powoli głową.
- Skręcili na parking. Zanim tam dobiegłam, to ich już nie było. Byłam za daleko. A ten kretyn nawet za nimi nie ruszył.
- Fischer wie, że tu jesteś... - Spojrzałam na nią. - Może być...
- On mnie pewnie nie pamięta. On wtedy uciekał, zranił mnie i uciekł. To ja chcę go złapać, bo kretyn mnie wysłał do szpitala. - Westchnęła głośno i chwyciła mnie za dłoń. - Obiecałam ci, że nie będę szukała problemów na siłę, ale młodemu nie odpuszczę. Nie martw się. Będę u siebie.
Odprowadziłam ją wzrokiem. Jej słowa mnie nie uspokoiły, tylko jeszcze bardziej zaniepokoiły.

The living endWhere stories live. Discover now