Zamieć

200 16 1
                                    

Zbiegliśmy na dół niemal w ekspresowym tempie. Po drodze Lance wyjaśnił mi krótko, że widział ludzi Tenjina zmierzających w stronę budynku. Im niżej jednak byliśmy tym bardziej docierały do nas dźwięki uderzającej stali, odgłosy walki. 
Gdy dotarliśmy na miejsce dojrzałam Nevrę i Mathieu odpierających ataki grupy Kitsune. Koori stała za to z boku i osłaniała Leiftana i Edgara.
Zdziwiona podbiegłam do nich, a Lance dołączył do walczących. 
- Dobrze, że jesteście. Musimy się stąd ewakuować - Leiftan odezwał się pierwszy. Jego ton był jakby nasączony pretensją. Zignorowałam to. 
- Przecież mamy jeszcze trochę czasu. Co oni tu robią? - zerknęłam na kitsune wyciągając swój miecz. 
- Widocznie zmienili plany - zaciskała szczękę, była wściekła. Na siebie, że tego nie przewidziała, czy Tenjina, który postanowił przejść do czynu? 
- Na zewnątrz może czekać ich dużo więcej. Lance ich dostrzegł z góry - poinformowałam.
- To chyba niedobrze, prawda? - głos Edgara drżał, tak jak i sama jego postać ze strachu.
- Poradzimy sobie - zacisnęłam mocniej dłonie na rękojeści. W tym samym czasie ostatni przeciwnik naszych towarzyszy został rozbrojony i powalony. 
Wzrok Nevry zaraz padł w naszą stronę. 
- Bierzcie torby i uciekamy. Nie rozdzielać się, trzymać blisko. Jakby jednak do tego doszło, spotkamy się na statku. Bez brawury. 
Jedynie przytaknęliśmy i wzięliśmy swoje rzeczy. Edgar cały czas trzymał się blisko mnie i Koori. To nie będzie łatwe.

Przygotowani na wszystko, w zwartym szyku, opuściliśmy budynek.
Tak jak można było się spodziewać - Tenjin i jego ludzie już tam na nas czekali. Król nie powiedział słowa. Jedynie kiwnął lekko głową, a grupa jego ludzi ruszyła w naszą stronę. Reszta oddziału pozostała w tyle. 
Lance, Nevra i Mathieu wyskoczyli naprzód. Chciałam do nich dołączyć, ale Nevra mnie powstrzymał.
- Tak jak w planie. Doceniam, ale skoro już musimy wziąć Edgara ze sobą, to ty i Koori zostajecie z tyłu i go pilnujecie - spojrzał krótko. 
- Chcieliście go tu zostawić?!
- To nie jest najlepszy moment na takie rozmowy. Ruchy! Osłaniamy was!

Odskoczyłam, aby z bronią na wierzchu dołączyć do Koori. Rozejrzałyśmy się za drogą ucieczki. Była, ale żeby do niej dotrzeć może być problem jeśli nasi przeciwnicy się zorientują. 
- Przydałaby się odrobina magii - szepnęłam spoglądając na swoje dłonie. 
- Albo potężny smok - Koori pociągnęła mnie lekko za ramię. Nie zauważyłam jej. 
Lance nie ma teraz sposobności się przemienić. Może to nie zajmie wiele czasu, ale w takiej sytuacji liczy się każda sekunda. 

Nagle przed nami pojawiło się dwoje wojowników. Natychmiast nasza czwórka się zatrzymała. Kitsune i ja stanęłyśmy na przodzie, gotowe do walki. 
Nie czekałyśmy długo, zaatakowali natychmiast.
Odparłam pierwszy mocny atak, potem kolejny. Starałam nie skupiać się na technice, a działać machinalnie. Patrząc prosto na przeciwnika. Jest dobrze dopóki jego broń mnie nie zrani, albo nie zabije. 
Nie mam pojęcia, jak radziła sobie Koori, ale gdzieś z boku dochodził do mnie jej głos - ciągle walczyła. 

Niespodziewanie wokół swoich dłoni dostrzegłam ślad iskry. Skoro się pojawiły, trzeba to wykorzystać. Uciekłam kilka kroków w tył. W momencie, gdy przeciwnik biegł w moją stronę starałam skupić się na energii będącej gdzieś we mnie. Mimo malejącego z każdą sekundą odstępu, i ogromnego stresu, jaki w tej chwili mnie męczył - udało się. Moje dłonie zaczęły świecić jasnym światłem. 
- Koori, uważaj! - krzyknęłam jedynie, i upuszczając swój miecz wystawiłam obie dłonie przed siebie. Dwa strumienie światła uderzyły w żołnierzy, odrzucając ich na kilka metrów. Zaraz po tym blask zniknął. Miałyśmy szczęście. 
- Niezła robota. Możesz tak na większą skalę? - Kitsune podbiegła do mnie. Szybko podniosłam miecz i rozejrzałam się.
- Niestety, chyba nie. Do tarczy potrzebowałam skupienia. To mogła być jednorazowa akcja - dostrzegłam, że wcale nie oddaliłyśmy się od chłopców tak bardzo. 
Nawet byliśmy otoczeni, nie było szans na ucieczkę. 
Nevra chyba też to dostrzegł. Zaczęli zbliżać się w naszą stronę, a atak niespodziewanie ustał. 
Dlaczego? Ponieważ Tenjin w towarzystwie dziesięciu swoich strażników wyszedł na przód. Na jego twarzy gościł drwiący uśmieszek. 
- Moja żona zostanie przy mnie, to puszczę was wolno. Wystarczy, że ją tu zostawicie - przeleciał wzrokiem po naszej grupie, by na koniec zatrzymać się na Koori i intensywnie w nią wpatrywać. Pociągnęłam ją delikatnie za nadgarstek i przysłoniłam. 
- Nigdzie z tobą nie pójdzie! Jest członkinią Straży Eel!
- I co? Zabroni mi taka marna istota, której się raz poszczęściło? - spojrzał na mnie z kpiną. - Podczas gdy wy marnowaliście czas na ziemskie bzdety, ja zasięgnąłem informacji. I nie podoba mi się to, jak Huang Hua pogrywa sobie z Genkaku, jak pogrywa sobie ze mną. - Latarenka przy jego lasce błysnęła. 
- Nikt sobie z tobą nie pogrywa. Misja miała cel badawczy, pokojowy - Nevra zabrał głos. Zwrócił na siebie uwagę władcy.
- I właśnie dlatego jesteś w towarzystwie smoka, i dwóch daemonów?! A nie! Aengeli, które są czczone na waszej ziemi, jak bogowie! W towarzystwie, podobno, najsilniejszych ras, jakie istniały na tym świecie!
- To nie skończy się dobrze - usłyszałam za sobą szept Edgara, który kompletnie zniknął gdzieś za naszą grupą. 
- Myślicie, że pozwolę, aby taka zniewaga przeszła bez echa?! - Tenjin kontynuował swój wywód, a raczej wrzaski. Jego głos niósł się po całej okolicy. - Nasze neutralne stosunki dyplomatyczne, przestały mieć rację bytu! - Jego wzrok padł na Lance'a. Ostatni ze smoków, oczywiste, że będzie chciał go pierwszego wyeliminować. Jest najsilniejszy z nas. 

Poczułam straszny ucisk w żołądku. Chciałam coś zrobić, ale nie wiedziałam co. Jeśli wybiegnę przed szereg - oberwę, a to będzie tak samo zła sytuacja, jeśli to Lance zostanie poważnie uszkodzony. 
Wtedy dostrzegłam pikujące w dół cztery ogromne Draflayele, które natychmiast ruszyły w stronę króla. Widząc to, wściekły zaczął kierować w nie pociski uformowane z własnej magii. Stworzenia skutecznie je omijały, i pojawiało ich się coraz więcej - pomagały nam. 
- Ruchy, musimy to wykorzystać - Nevra rzucił, a Lance w tym samym momencie zmienił swoją formę i zionął niebieskim płomieniem przed armię Tenjina, odgradzając ich tym samym od nas.
Nie uszło to uwadze, króla który pozostawił chowańce swojej straży i skupił się na nas. Wyglądało to jakby skupiał całą swoją energię, którą posiadał, by po chwili skierować w nas jakieś zaklęcie. 
Niespodziewanie na drodze magii Tenjina pojawił się, będący mniejszy od pozostałych, draflayel, który oberwał i wylądował tuż przed Lancem. Obie z Koori cicho pisnęłyśmy wystraszone. Smok spojrzał na chowańca, który się nieco dymił. Przy jego paszczy pojawił się płomień - wściekł się. Powodzenia królu. 

Podczas gdy Lance ruszył z impetem w stronę kitsune, wraz z Koori podbiegłyśmy do zwierzęcia.
- Jeszcze żyje - dziewczyna ostrożnie zaczęła go oglądać. - Musimy zabrać go na statek.
- Idźcie. Poradzimy sobie. Spotkamy się na miejscu - Nevra stanął nieco bliżej. 
- Mówiłeś żeby się nie rozdzielać - Edgar postanowił mu to wypomnieć. Nie najlepszy moment. 
- Nie ważne co mówiłem. Ruszajcie - spojrzał ostro na człowieka. 

Nie miałyśmy wyboru. Razem z Leiftanem, Edgarem i rannym chowańcem zaczęłyśmy uciekać, a drogę torowali nam Mathieu, Nevra i Lance - głównie ten ostatni, swoimi płomieniami w towarzystwie wściekłego ryku. 
Sam zabił mojego chowańca, który obronił Leiftana przed atakiem. Tym razem to między innymi o niego chodziło, a może właśnie głównie o niego. 
Czułam się fatalnie, że uciekam, a nie walczę - zdecydowanie wolałabym im pomóc, ale nie będę marnować czasu na dyskusje. 
Udało nam się i z każdą chwilą byłyśmy dalej. Niestety na złość wszystkim zaczął padać śnieg. Chociaż może powinnam powiedzieć, że rozpętała się zamieć, ponieważ biały puch spadał w ogromnej ilości i towarzyszył mu straszliwy wiatr.
Przez to wszystko odgłosy walki stawały się coraz mniej słyszalne, a droga przed nami przestawała być widoczna. 
Koori, jako nasz przewodnik szła pierwsza, Edgar za nią - trzymając jeden z jej ogonów, a Leiftan z ręką na ramieniu człowieka. Sama zaś złapałam blondyna i staraliśmy się maszerować przed siebie. 
Warunki wydawały się idealne do zniknięcia, ale także bardzo niebezpieczne. 

W parę sekund, każde z nas przypominało bałwany, a maszerowaliśmy już dobrych kilka minut. Twarz coraz bardziej drętwiała mi z zimna, a sił brakowało. Do tego zaczęłam się bać o chłopaków przez co co chwilę próbowałam się rozglądać, za co dostawałam burę od Leiftana - bo przecież i tak ich nie dojrzę. 
Co, jak co, ale płomienie Lance'a były przez dłuższy czas dość dobrze widoczne. Gdybym znowu je dostrzegła byłabym pewniejsza, że walczą, ewentualnie ewakuują się stamtąd - w każdym razie żyją, a to lepsze niż nie wiedzieć nic. 

Gubiąc się tak w swoich myślach, nawet nie wiem kiedy zabrałam dłoń z ramienia blondyna i po prostu szłam patrząc w ziemię. Niespodziewanie dorwało mnie kichnięcie, po którym zorientowałam się, że w pobliżu ich nie ma. Przynajmniej nikogo nie widziałam. 
- No to super - jęknęłam i zaczęłam się obracać w miejscu szukając śladów na śniegu, ale te zostały już przykryte. Nawet te, które sama zrobiłam kompletnie zniknęły, w efekcie czego po kilku obrotach nie miałam pojęcia dokąd iść. Zostałam sama pośrodku niczego, a temperatura wcale nie rosła i czułam jakbym zaraz mogła się poważnie odmrozić. - Leiftan! Koori! Edgar! - spróbowałam ich wołać, chociaż wiem, że takie wysiłki na marne. Świst wiatru wystarczająco mnie zagłuszał. 


Nagle zrobiło się ciemno.



Dziecko dwóch światów | Eldarya |Место, где живут истории. Откройте их для себя