07 - Jake Collins

13 0 0
                                    

Po pokoju chłopaka rozniósł się paskudny dźwięk budzika. Ciągłe pikanie było tak uciążliwe, że Jake wyłączył telefon i zrzucił go z łóżka. Mruknął pod nosem przekleństwo, ale nie podniósł się. 

Wczorajsza impreza nie była dobrym pomysłem. W sumie która impreza w środku tygodnia jest dobrym pomysłem. Zbyt dużo wypił, zbyt dużo wypalił. Cieszył się tylko, że na treningu nie on jedyny będzie nie w formie. 

Nagle jego telefon znowu rozbrzmiał, tym razem tą cholerną melodią "Girls like you" Maroon 5, którą Brook specjalnie ustawiła na dzwonek. Chłopak zwlekł się z łóżka i biorąc telefon w dłoń odebrał połączenie. 

- Halo? - mruknął, przecierając sobie twarz. 

- No cześć, będę po ciebie za piętnaście minut. Mam nadzieję, że pamiętasz o dodatkowej matmie? - wysoki głos Brook rozbrzmiał w jego uchu jak dzwon, budząc go. 

- Tak, kochanie, pamiętam. 

- A ty dopiero wstałeś? Co masz taki zachrypnięty głos?

- Wczoraj grałem z chłopakami w kosza w nocy. Chyba coś mnie łapie. - odchrząknął i podniósł się, kierując w stronę łazienki. - Pogadamy za chwilę, dobra? Muszę się jeszcze ogarnąć.

- No dobrze, pogadamy w samochodzie. - Jake wyczuł zawód w jej głosie, ale rozłączył się mimo to. 

Gdy stanął przed lustrem, uważnie się sobie przyjrzał. Jego włosy sterczały we wszystkie strony i były trochę przetłuszczone, usta miał spierzchnięte od ciągłego oblizywania, a jego oczy jakby straciły blask. Spojrzał jeszcze przelotnie na swoją zarośniętą szczękę i stwierdził, że nie będzie jej golił. Bez zarostu zbyt mocno przypominał swojego ojca w młodości i czasami nie mógł już na siebie patrzeć. 

Gdy w miarę szybko się umył i przygotował do wyjścia, zszedł do kuchni, aby ujrzeć widok, który zdążył znienawidzić już przeszło dwa lata temu. Jego tata siedział przy okrągłym stole, na którym jedzenie było porozstawiane na naczyniach, a Cynthia Foster krzątała się przy piecyku, robiąc naleśniki i nucąc pod nosem tylko jej znaną melodię. 

- O, dzień dobry Jake. - uśmiechnęła się delikatnie do niego, kiedy odwróciła się, aby nałożyć jeszcze ciepłego naleśnika na talerz jego ojca.

- Dobry. - mruknął niezrozumiale i podszedł do lodówki, wyjmując z niej jogurt.

- Wyspałeś się, synu? - odezwał się jego ojciec, krojąc jedzenie na talerzu. 

- Można tak powiedzieć. 

-Gdybyś przychodził wcześniej do domu, a nie nad ranem, to pewnie byłbyś teraz wypoczęty. Ostatnio coś często ci się to zdarza. 

Jake spojrzał na niego, a po jego ciele przeszedł dreszcz. Nienawidził z nim rozmawiać, nienawidził na niego patrzeć, nienawidził tego, że był jego ojcem. Przelotnie spojrzał na Cynthie, ale ona nigdy nie wtrącała się w ich relacje. Zazwyczaj stała, nasłuchując. 

-To moje życie i będę robił co chcę. - powiedział, hamując warknięcie na niego. Mocno zacisnął szczękę i modlił się, aby nie rozwalił butelki jogurtu, ściskanej w jego dłoni. Jensen Collins nawet nie podniósł wzroku znad jedzenia, jakby Jake nie był kimś ważnym, jakby nie zasługiwał nawet na jego spojrzenie.

- Dopóki mieszkasz pod moim dachem, będziesz robił to co ci każę. - mężczyzna podniósł głos.

- Dobra, zamknij się. - wymamrotał Jake i wsadziwszy jogurt do plecaka, ruszył w stronę wyjścia.

- Masz natychmiast tu wrócić, młody człowieku! Nie będziesz się tak do mnie odzywał!

Gdy usłyszał głośne kroki ojca, szybko zarzucił na siebie kurtkę i nawet nie zawiązał sznurówek butów. Nie oglądając się za siebie wyszedł z domu, trzaskając drzwiami tak, że wstawiona w nie szybka zadrgała. Ruszył szybko przed siebie i skręcił w lewo, wiedząc, że z tamtej strony powinna nadjechać Brook. 

Wszystko zniszczyliśmyWhere stories live. Discover now