ROZDZIAŁ XVIII

66 5 3
                                    

Następne, co usłyszał to wycie syren. Potem nastąpiło kilka przebłysków obrazów, jak przebitki w filmie. Na zmianę policjanci, lekarze, zapłakana Billie, trzymana przez swojego ojca. Towarzyszący mu, rozrywający ból, przypominał nieustannie, że odrobinę się przeliczył. Bohaterzenie z jego strony być może nie było potrzebne, skoro chwilę później wkroczyli federalni. W tamtym momencie jednak wcale nie pomyślał nad tym, co robi. Mimo wszystko wiedział, że różniło się to od ataku na Tylera początkiem roku. Tym razem był wszystkiego świadomy i nie kierowała nim ślepa wściekłość. Był z siebie dumny, że udało mu się całkowicie poskromić tą niebezpieczną część siebie. Jednak co mu z tego przyszło, skoro teraz niewątpliwie umierał. W uszach mu piszczało, a przed oczami miał tylko biel, nawet kiedy wydawało mu się, że zamyka powieki. Jedyne co pamiętał potem, to ciemność i głuchą, przeraźliwą ciszę. Było mu bardzo zimno i sannie. Miał wrażenie, że jest całkiem trzeźwy, ale brak mu było siły na choćby drgnięcie palcem. Musiał przyznać, iż nie spodziewał się doświadczać takiej ostrości wszystkich zmysłów w agonii.

W którymś momencie jednak otworzył oczy. Chociaż jednak nie od razu. Najpierw mrużąc je delikatnie, bo rażąca go biel niemal sprawiała dodatkowy ból. Po chwili nawet zaczął słyszeć. Serce zabiło mu odrobinę szybciej, kiedy uświadomił sobie, kto wymawia jego imię. Podświadomie chyba nie spodziewał się już nigdy usłyszeć tego głosu. Pomyślał, że musi być w niebie skoro słyszy własną matkę. Potem jednak przypomniał sobie, że ktoś do niego dzwonił i poinformował, że odzyskała przytomność. Otworzył całkiem oczy i ktoś, pomógł mu podnieść głowę. Źrenice zaszły mu Łazami, nie wiedział jednak czy powodem tego było wzruszenie, czy też ból. Jego mama siedziała na jego łóżku. Miała na sobie jeansy oraz szarą bluzę, choć w jej ręce nadal tkwił wenflon. Zastanawiał się, jak mogli pozwolić jej wstać z łóżka tak szybko.

– Pani Doktor! Mamy to! Obudził się! – powiedziała przez łzy i nie mogła się powstrzymać, żeby go uściskać. On otępiały objął ją, ręką która nie była podłączona do kroplówki. – Boże Will... Syneczku, tak długo czekałam, aż się obudzisz... Spałeś trzy dni – załkała, niemal go rozbawiając.

– Ty spałaś cztery lata... – kobietą wstrząsnęła mieszanka szlochu ze śmiechem.

– Tak się cieszę, że nic ci nie jest – puściła go, gdy jęknął z bólu. Po chwili poczuł pod pościelą bandaż wzdłuż swojego torsu. Niesamowicie kręciło mu się w głowie, ale uznał, że to pewnie normalne po znieczuleniu. Ostatnie, co pamiętał to zimno, kiedy został postrzelony. – Nie powinieneś był się w to mieszać... To było takie niebezpieczne, omal nie umarłeś – cały czas głaskała go po włosach, a on poczuł się tak bezpiecznie i błogo jak nigdy. Zdążył już zapomnieć jaką kojącą moc miał jej dotyk.

– Wiem, wiem mamo... – wymamrotał, gdyż usta odmawiały mu posłuszeństwa, a oczy kleiły się do siebie, jak pary do zdjęć pod wierzą Eiffla. – Ja tylko chciałem, żebyście wrócili z tatą... – wydukał na wpół śpiąc, jak małe dziecko, przez co było mu później głupio.

– Wiem, skarbie. Odpoczywaj... – nie stawiając oporu, oparł głowę o poduszkę i zasnął.

***

Wypis ze szpitala miał dostać dopiero za tydzień, bo lekarze chcieli potrzymać go trochę na obserwacji. Will zaczął zastanawiać się, czy pozwolą Billie i Ruthy'emu, na chwilę z nim posiedzieć, żeby całkowicie mu nie odbiło w cichej sali. Nie zdążył nawet jeszcze o to zapytać, kiedy oni już zostali wpuszczeni przez pielęgniarkę do jego pokoju. Billie rzuciła się na niego, całkowicie zapominając o ranie miedzy jego żebrami. Zupełnie bez ostrzeżenia wskoczyła na jego łóżko i pocałowała go namiętnie, co od razu poprawiło mu dzień. Do pełni szczęścia potrzebował jeszcze gofrów od Nicka i swojego aparatu.

REPAINT THE ROSES Kde žijí příběhy. Začni objevovat