ROZDZIAŁ XI

17 5 0
                                    

Przez kraty przytwierdzone do okna, cień rozciągający się po korytarzu, nie był przyjemny. Przypominał o tym, że niedługo zapanuje zimna i chłód na dobre opanuje Middlevalle. Światło jarzeniówek dodatkowo drażniło Willa w oczy, przyprawiając o irytujący ból głowy. Procedury związane z odwiedzinami, za każdym razem były męczące. Strażnicy znali go od czterech lat, jednak za każdym razem musiał pokazywać dowód tożsamości i wysłuchiwać listy zasad. Tym razem dodatkowym utrudnieniem stało się ubieganie o pozwolenie na wizytę Billie, bez informowania o tym jej ojca. Musiałaby tłumaczyć Close'owi, po co chce porozmawiać z więźniem, osadzonym za przewóz nielegalnych leków. Oczywiście mogłaby kłamać i na pewno wybrnęłaby wyśmienicie z jej wrodzonym talentem do mówienia, jednak oznajmiła swojemu przyjacielowi, że nie chcę tego robić.

Po standardowym przeszukaniu, obydwoje czekali na korytarzu. Will niespokojnie tupał nogą, opierając łokcie na kolanach. Od ich wtargnięcia do domu Johnsonów minęły zaledwie dwa dni, ale póki nie umówił się na wizytę w więzieniu, czas dłużył się mu niemiłosiernie. Po głowie krążyły mu setki możliwych scenariuszy. Zamiast spać, w nocy rozmyślał nad tym, czego Stan Johnson potrzebował od jego ojca. Skoro wyszedł z inicjatywą zorganizowania takiego spotkania, musiała to być sprawa niemałego formatu.

Billie pacnęła go w rękę, kiedy zamyślony nie zauważył strażnika Grinda, niosącego klucz do sali odwiedzin. Obydwoje poderwali się z krzeseł, stając za funkcjonariuszem.

– Czemu tak długo cię u nas nie było Willy? – zagaił Grind, szukając w pęku kluczy tego odpowiedniego. Był ogromnym mężczyzną, z jeszcze większym brzuchem. Jego nieokrzesana broda siwiała tu i ówdzie, dodając mu w jakiś sposób sympatii. Gdy Will poznał go jako czternastolatek, nie wierzył w to, że strażnik więzienny może mieć w sobie tyle pozytywnej energii. Teraz do emerytury zostało mu kilka miesięcy, a jego zastępca, na pewno nie będzie tak wyrozumiały.

– Dużo się działo – westchnął, nie mając ochoty na pogawędkę. Nie chciał jednak urazić starego, poczciwego ochroniarza.

– To dobrze. Tutaj nic się nie dzieje. Nudno jak w szkolnej świetlicy – poskarżył się, otwierając w końcu drzwi i puścił ich przodem.

W tym samym czasie, drzwi po przeciwnej stronie pokoju, przeznaczone dla więźniów także się otworzyły, a przed nimi staną Forsythe Pendleton Jones. Był wysokim, szczupłym i cholernie przystojnym mężczyzną, przyciągającym do siebie kobiety i kłopoty, jak mówiła niegdyś matka Willa. To po nim odziedziczył krzywy uśmiech oraz czarne włosy. Skuty w kajdany, w więziennym szarym mundurku wyglądał niewinnie. Jego podkrążone oczy rozbudziły się nieco, a uśmiech odwrócił uwagę od zmarszczek, kiedy zobaczył swojego syna. Obydwaj ruszyli ku sobie, by spotkać się na środku i uściskać mocno. Strażnicy doskonale wiedzieli, że jest to zabronione, dlatego na ten moment odwrócili głowy. Przez te kilka sekund trwania w uścisku, Will czuł się znowu jak mały chłopiec, bezpieczny w ramionach swojego taty. Potrzebował go tak bardzo, że już dawno przestał go obwiniać za wszystko, co im się przytrafiło. Nie potrafiłby go od siebie odepchnąć, tak jak Loren, bo wiedział, dlaczego podjął takie, a nie inne decyzje. Chciał być dobrym mężem i ojcem, który potrafi zapewnić byt swojej rodzinie.

– Tak długo cię nie widziałem, synu – powiedział z uśmiechem, odsuwając go od siebie, kiedy Grind dał mu znak, że już wystarczy.

– Też tęskniłem, tato – przyznał szczerze. Unikał spotkania twarzą w twarz, bo nie chciał jeszcze jemu przyznawać się do sytuacji z Evelyn. Wszystko opisał w listach, gdyż tam mógł wymazać zbyt emocjonalne zdania i miał nadzieję, że FP nie będzie drążył tematu. Odrobinę się wstydził, tego że pozwolił oszukiwać się jej i Ruthy'emu przez tak długi czas. Bardzo chciał, żeby ojciec widział go jako silnego chłopaka, którym starał się być. – Chłopie, wydaje mi się, czy ty jeszcze rośniesz? – zaśmiał się, czochrając go pieszczotliwie po włosach. – Siadaj, siadaj i mów, co w domu – pogonił go z uśmiechem i dopiero wtedy zwrócił uwagę na to, że jego syn przyprowadził towarzyszkę. Spojrzał na Billie, z miną jakby w jego głowie zaczęły stykać się kabelki. – Chcesz, żebym poznał twoją dziewczynę? – spytał, widocznie starając się powstrzymać entuzjazm, który jego syn i tak, szybko zgasił.

REPAINT THE ROSES Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz