ROZDZIAŁ VII

38 7 0
                                    

W ten sposób, Will po popołudniu spędzonym na śledzeniu matki, martwej koleżanki z klasy... Na litość, jak to źle brzmiało... Był nastawiony psychicznie na zaspanie do szkoły. Wiedział, że po takim dniu oraz połowie nocy słuchania przez ścianę, jak Loren gada przez telefon, budzik był na przegranej pozycji. Zdążył nawet zastanowić się, czy całkowicie nie odpuścić sobie dnia w szkole, ale uznał, że to zły pomysł, ponieważ i tak miał już kłopoty. Nie potrzebnie mógłby pogorszyć sprawę.

Rano, obracał się z boku na bok, naciągając na głowę kołdrę, chroniącą go przed światłem, wpadającym przez niezasłonięte okno. Starał się jeszcze jakiś czas nie otwierać oczu, bo póki nie będzie świadomy swojego spóźnienia, nie będzie to celowe działanie. Chwilę potem usłyszał jednak, dźwięk uderzania małych stópek o panele i modlił się, żeby jego drzwi nie zaskrzypiały. Tak jednak się stało, a po chwili małe ciałko, rzuciło się na jego łóżko.

– Willy wstawaj! – krzyczała Bebe, skacząc po nim i ciągnąc jego pościel. Chłopak przetarł oczy i ściągnął z siebie siostrę, mając cichą nadzieję, że da mu spokój.

– Tak, już wstaję... Wiem, że zaspałem, ale daj mi jeszcze chociaż pięć minut Bebe... – poprosił, zakrywając twarz dłońmi.

– Nie zaspałeś, jest 7 – odparła ze śmiechem. Zmarszczył brwi, patrząc na budzik ustawiony przy szafce nocnej. Miał się włączyć za dziesięć minut. Westchnął rozpaczliwie, bo naprawdę miał ochotę zaspać, a jak na złość obudzono go przed czasem.

– To po co mnie budzisz? – jęknął, spuszczając nogi z łóżka i walcząc z własnym ciałem, które nie chciało wstać.

– Bo ktoś do ciebie przyszedł – odparła z entuzjazmem. Nagle żołądek Willa zacisnął się niespodziewanie. O tej porze, przychodził po niego tylko Ruthy do szkoły i to sporadycznie, kiedy nie zawozili go rodzice. Teraz, kiedy zakończyli przyjaźń, nie miał pojęcia, kto mógł przyjść o tak wczesnej porze.

– Znasz tego kogoś? – spytał.

– Nie, ale czeka w kuchni – słysząc to, niemal podskoczył na nogi i porwał koszulkę z krzesła, na wypadek gdyby to nie był złodziej. Właśnie w takich wypadkach nienawidził, kiedy Angie nie było rano w domu.

– Wpuściłaś nieznajomego do domu?! – spytał ganiącym tonem, ubierając się jak najszybciej i wyszedł z pokoju.

– Nie jest nieznajoma, ty ją znasz – powiedziała, biegnąc za nim. Chłopak na chwilę zamarł. Przez myśl, przeszło mu, że to może być Evelyn. To nie miałoby sensu, bo nie odzywała się do niego od akcji z Tylerem, a Bebe przecież by ją poznała, ale ta świadomość wierciła mu dziurę w brzuchu przez następne dziesięć sekund, póki nie zbiegł na dół i przy kuchennym blacie nie zobaczył Billie. Sprawdzała coś w telefonie, z początku nawet go nie zauważając.

– Cześć...? – rzucił zdezorientowany, po czym poprawił włosy, uświadamiając sobie, jak beznadziejnie musi wyglądać z popuchniętymi od spania oczami. Podziękował sobie z przeszłości, że jednak nim zbiegł założył tą koszulkę.

– Siemka, zjedz coś i się zbieraj – powiedziała, zablokowując telefon i odkładając go przed sobą, jak gdyby nigdy nic. Zdążył już przywyknąć do tego, jaka bywała bezpośrednia, ale musiał przyznać, że tego się nie spodziewał.

– A wyjaśnisz mi, co tutaj robisz? – spytał, usiłując nie brzmieć nader pretensjonalnie. Podszedł do blatu i z lekkim zawahaniem, usiadł naprzeciwko niej.

– Bo... Chcę przeszukać chatkę. Może natrafię tam na coś, co... – zerknęła przez jego ramię na Bebe, wpatrującą się w jej włosy, jak w obrazek. Billie pomachała do małej z ciepłym uśmiechem, jakiego nie posłałaby nikomu dorosłemu. – ...poprawi nieco sytuację Pani Johnson i Joego. Albo ich pogrąży – dodała, przechylając głowę w drugą stronę. – Masz może płatki? – spytała, rozglądając się po kuchennych szafkach, za nią. Will podniósł się z miejsca i podszedł do jednej z nich, za którą kryły się „Froot Loops", po czym sięgnął do szuflady po trzy miski.

REPAINT THE ROSES Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz