ROZDZIAŁ VI

55 8 0
                                    

– Mogli się spotkać, bo chciała go podpytać, czy wie dlaczego Ally uciekła – podsunęła mu Billie następnego dnia w szkole.

– Jak na osobę szukającą teorii spiskowych, znajdujesz w wydarzeniach bardzo dużo racjonalnych uzasadnień – stwierdził, odchylając się na obrotowym krześle i bawiąc ołówkiem, trzymanym w dłoni. Sala informatyczna stała się ich azylem. Zazwyczaj była pusta, aż prosząc się, by wejść w celu wymiany sekretami, których nikt poza nimi nie powinien słyszeć.

– Sam zacząłbyś wątpić we własne przekonania, gdybyś na okrągło słuchał, że to urojenia – westchnęła, przekładając prawą nogę nad lewą, przy biurku. Lubiła tam siadać i przeglądać notatki nauczycielek, zupełnie nie związane z lekcją, takie jak „Kupić Thymmoth'emu ołówki" czy „Nie zapomnieć o podpaskach". W ten sposób przyłapywała ich na tym, że także są ludźmi, a nie robotami usiłującymi uprzykrzyć im życie. – Ojciec powiedział, że przesłuchają jeszcze kilka osób i zamykają śledztwo. Jeśli faktycznie to zrobią, a my dowiedziemy, że było inaczej pewnie straci pracę, dlatego usiłuję go od tego odciągnąć...

– Nie straciłby pracy, tylko szacunek, jak poprzedni szeryf... I jeszcze wcześniejszy... W zasadzie Middlevalle nie miało dobrego szeryfa od siedemnastu lat – stwierdził.

– Może sam powinieneś ubiegać się o te posadę? – zaproponowała, unosząc brwi, na co on roześmiał się głośno. Pomysł bycia stróżem prawa, nie był taki zły. Mógłby nawet dać sobie radę ze swoją spostrzegawczością i wewnętrznym przymusem postępowania jak należy, ale na pewno nie tutaj. Chciał jak najszybciej opuścić miasteczko, póki nie zostanie wciągnięty w ten między pokoleniowy krąg i stanie się kopią własnego ojca.

– Za długo marzę, żeby stąd zwiać – przyznał.

– Marzenia lubią obracać się przeciwko nam – dodała. – Może to czego szukasz poza Middlevalle wcale nie będzie poza nim?

– A mniej poetycko? – uśmiechnął się, mając nadzieję, że nie wyjdzie na głupka, nierozumiejącego aluzji. Dziewczyna jednak zaczęła badać wzrokiem korkową tablicę z notatkami, nie mając zamiaru mu odpowiadać.

– Jeśli masz rację i faktycznie pani Johnson jest bardziej winna niż nie... Będziemy musieli ją bacznie obserwować – przyznała w końcu, zabierając czystą kartkę oraz ołówek. – Jeszcze gdy przyjaźniłam się z Ally, była bardzo aktywną osobą. Jeździła konno, biegała, należała do rady rodziców... Wszystko, co robi kobieta na utrzymaniu bogatego męża. Nie wiem, jak będzie teraz, kiedy przeżywa żałobę, ale musimy liczyć na to, że nie zamknie się w domu.

– A jeśli owszem? – spytał, zaciekawiony.

– Wtedy skupimy się na tym, z kim się spotkała. To musiał być ktoś z drużyny, ale nie koniecznie Joe – przypomniała mu.

– Angie opisała go jako wysokiego, przystojnego blondyna. Ilu takich mamy?

– Zależy kogo uznać za przystojnego?

– Myślę, że znasz się na tym lepiej niż ja – prychnął, a ona przewróciła oczami.

– Nie mam dobrego gustu. Zazwyczaj zakochuje się w dupkach, którzy nawet nie zwracają na mnie uwagi – przyznała, bez pretensji do świata. Will poczuł się odrobinę zgaszony. Naprawdę nie wiedział, jak można nie zwrócić uwagi na Billie. Była jedną z tych dziewczyn, które jeśli są same to tylko z wyboru lub tak onieśmielają facetów, że boją się do nich podejść.

– Nie jedyna masz takiego pecha – rzucił, myśląc o tym, że gdyby ktoś jego pokroju chciał się z nią umówić, nawet nie zauważyłaby starań kandydata. To wszystko zamykało się w nieszczęsne kółko, gdzie każdy bywał zawiedziony.

REPAINT THE ROSES Where stories live. Discover now