13. Zbyt, zbyt, zbyt...

222 12 5
                                    

Mijała właśnie kolejny tydzień (lub miesiąc), w którym kobieta siedziała na zimnym tynku, próbując dowiedzieć się gdzie aktualnie jest. Jej włosy były potargane zupełnie jak w młodości, a ubrania zupełnie już pobrudzone. Dodatkowo fakt, iż gdy wracała miała na sobie dość pokaźne obcasy nie pomagał. Każda kolejna osoba, która przychodziła pilnować jej wydawała się zupełnie głucha. Nie odpowiadała na żadne z jej pytań, ani nie reagowała na jej wybuchy.

Aktualnie dłubała sobie paznokcie, jako iż nie miała nic innego do roboty. Nuda dosłownie zżerała ją od środka. Nie wiedziała czy jest teraz dzień czy nocy, ani czy ktokolwiek przybędzie tu po nią.

Rozejrzała się po pomieszczeniu już kolejny raz. Nadal wyglądało tak samo: przybrudzone, białe ściany, zero okien i kilka szafek, które odbiegały swoim stylem od reszty przedmiotów, znajdujących się tutaj.

Pierwszy raz nie wiedziała co uczynić. Zaraz po przebudzeniu próbowała wydostać się stąd magią lecz ta nie działała w upragniony przez nią sposób. Gdy próbowała wyczarować ogień, z jej dłoni wydostawały się jedynie marne iskierki, które nie były w stanie rozpalić nawet najmniejszych płomieni.

Zaczęła wątpić w ratunek. Jakikolwiek.

* * *

Niezliczoną ilość czasu później do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna, a za nim szło średnio dziesięcioro ludzi. Lucrecia jednak nie była tej liczby pewna. Wszyscy ubrani byli w czarne ubrania, a włosy większości miała ciemny odcień. Dla niej wyglądali oni identycznie. Jedynie mężczyzna na samym przodzie był widoczny w cały. Miał na sobie czarną kurtkę, koszulkę oraz spodnie. Na głowie prawie wcale nie miał włosów, zaś jedynie pozostałości po dawnej czuprynie. Na szyi widniał czerwony, okrągły znak jego ,,stowarzyszenia''.

Lucrecia wstała z kolan, które wcześniej otrzepała. Następnie zaś przyjrzała się Łowcy i jego grupie dokładniej. Przechyliła głowę lekko w lewo i uśmiechnęła się, pokazując szereg swoich zębów.

- Proszę, proszę - westchnęła na pokaz. - Łaskawy pan nareszcie pragnął ukrócić moje męczarnie i się tu zjawił. Zaszczyt mnie kopnął!

Tymczasem mężczyzna nie podjął żadnych działań. Po prostu stał tam jak kołek, przyglądając się zmarnowanej czarownicy. Pomyślała, że prostszym sposobem byłoby zabicie jej, jednak, mając jeszcze swoją dumę, nie poprosiła o śmierć.

Nie spodziewając się żadnej reakcji ze strony Łowcy, zaczęła:

-Szczerze, powinieneś chociaż zadbać o dobre meble - przeleciała wzrokiem po klitce, w której miała szansę ,,zamieszkać''. - Podłoga jest doprawdy niezwykle niewygodna i...

Zanim zdążyła dokończyć, przerwał jej głośny huk, który jak się później okazało, był spowodowany głośnym uderzeniem miecza o metalową półkę. Jej wzrok padł na czarnowłosą Nefilim. Była ona najprawdopodobniej powoli zirytowana zachowaniem czarownicy. Sama obecność Lucrecii była dla niej niewygodna bowiem nienawidziła czarowników z całego serca.

-Proponuję przejść do sedna - odpowiedziała już spokojniej. Lucrecia prychnęła, Łowczyni naprawdę szybko się denerwowała. Miała wrażenie, iż to była jedna z gorszych cech większości Nefilim.

- Racja - odezwał się niski głos. Był to ich przywódca, na którego Lucrecia spojrzała z wielkim zaciekawieniem. - Masz zadanie do wykonania - rzekł do czarownicy, która wydawała się w tym samym momencie zarówno zaciekawiona i lekko przerażona.

*  *  *

Mgła za oknem przeszkadzała mu w obglądaniu reszty sąsiadów co aktualnie dawało mu nie małej otuchy. Od co najmniej dwóch dni próbował skontaktować się z Lucrecią jednak ta nie odpowiedziała ani razu. Próbował dzwonić, pisać, a nawet wysyłał listy, mimo iż wyszło to już dawno z mody i nikt tego nie robił. Miał jednak wrażenie, że nic z tego co wysłał nie przyszło do czarownicy.

Dwa dni nie zmartwiło go to jednak, ponieważ wiedział, że Lucrecia często znikała na kilka dni, nikogo o tym wcześniej nie informując. Tym razem jednak trwało to dłużej, więc szybko stwierdził, iż coś jest nie tak.

Bowiem zwykłe ,,ok'' nie zbawiłoby nikogo, prawda?

*  *  *

Valentine miał wiele niebezpiecznych pomysłów w całym swoim życiu. Nigdy jednak nie wplątywał w to samego siebie, nie wtedy gdy wiedział, że sprawa można odebrać mu życie. Tym jednak razem chciał przypilnować tego po swojemu. Było to zbyt ważne. Zbyt, zbyt, zbyt...

Ustawił swoich Nocnych Łowców wokół czarownicy, zaś sam ustał tylko metr lub dwa od niej. Jej ręce spowite były czarnymi krechami, zupełnie jakby jej żyły wypełnione były czarną krwią. Usta zaczęły pękać; tak samo okolice oczu. Siedziała na podłodze po turecku i choć jej nie bardzo spodobało się to uczucie jakby rozrywania się skóry to Nefilim wyglądali na uradowanych. Bez żadnych sprzeczności, jak jeden mąż oglądali jak cierpiała, aby plan Valentine'a  się udał. Sami uważali ją za idiotkę, bo kto chciały się tak poświęcać, aby potem umrzeć? Taki bowiem był cel. Śmierć nadludzi z demoniczną krwią.

Żelazne bramy otworzyły się. Wyszedł z niej mężczyzna o czarnych jak smoła oczach. Ten, którego znała dobrze jak nikt inny. I on, który został przez nią wychowany, kiedy nie pozostał mu nikt. Jednak teraz nie mógł zrobić już niczego. Vincent.

Oczy miała zamknięte (zupełnie jak Valentine) i dokładnie widziała każdy obraz, który chciała widzieć. Pokaźne wesele w Insytucie, Alec i Magnus na środku sali. Nie rozumiał jednak, czemu? Czyżby minęło tak wiele tygodni, czyżby zmieniło się tak wiele? W pewnym momencie czuła potrzebę wiedzy, chciała wiedzieć co, dlaczego i jak się stało? Jednak nie było takiej możliwości. Furtka była zamknięta i choćby klnęła siebie samą przez następne dekady, nie zmieniłoby to niczego.

Pokazała Valentinowi gdzie znajduje się Jace i Clary.

I jakoś to było to. Czuła się winna. Winna w sposób, którego nigdy wcześniej nie czuła.

Ich oczy, Valentine'a i Lucrecii, otworzyły się w tym samym momencie. Ona upadła na ziemie, na którą zaczęły spływać łzy przegranej, zaś on jedynie uśmiechnął się i podszedł do niej, podczas gdy Nocni Łowcy nie pozwalali Vincentowi jej zabrać.

- Zrobiłaś świetną robotę, kochanie. Jak zawsze - powiedział i odwrócił się do niej plecami. - Moi drodzy, oto nadszedł nasz czas!

A gdy tylko kilkoro Nocnych Łowców wyszło z pomieszczenia, przypomniała sobie swoją rolę. Wstała więc, nie ociągając się. Vincent dopadł ją. Przyłożył swoją dłoń do jej klatki piersiowej. Przywrócił jej stały wygląd, przywrócił jej energię. Jednak to tyle, bo zaraz potem jakaś kobieta wyszła zza rogu i zadźgała go do nieprzytomności.

Krew. Wszędzie rozlewała się jego krew. A pomiędzy nią łzy czarownicy.

Demoniczna krew | Shadowhunters fanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz