10. Oczywiście, ojcze

337 18 3
                                    

Lucrecia siedziała bez celu którąś minutę, przyglądając się Magnusowi i Nocnej Łowczyni, która przykuła jej wzrok. Wyglądała szałowo. Srebrna sukienka była idealnie dopasowana do jej ciała, a makijaż zrobiony tak, iż nie widać było żadnej blizny. Przekrzywiła głowę, zwężając oczy pomalowane niebieskim tuszem.

Jednak gdy zauważyła dłoń Magnus, wyciągającą naszyjnik w stronę brunetki wściekła się. Nie mogła uwierzyć, że wpakowała się w to tylko dlatego, by on za chwilę oddał naszyjnik Lightwoodom. Nie poznawała go. Magnus n i g d y nie wchodził w targi z Nefilim*, nigdy nie oddawał tego co właśnie otrzymał. Więc... czemu tym razem to zrobił. Spojrzała się na młodego bruneta, rozmawiającego  z blondynem. Prychnęła pod nosem. Ona już wtedy wiedziała, iż chłopak zwiastował kłopoty.

Mężczyzna zaczął szeptać coś do ucha brunetki, co najprawdopodobniej było niezwykle zabawne bowiem Łowczyni Cieni się zaśmiała. Wstała Clary wyraźnie zirytowana zachowaniem tej dwójki, a przy tym zapewne reszty.

- Więc, jak przywołać demona pamięci? - zapytała odważnie, opierając się o beżową kanapę. Podniosła głowę wysoko w stronę reszty.

Lucrecia zaś podniosła brwi. Była lekko zła to trzeba było przyznać, ale nie.. ona była sfrustrowana i wściekła. Rozejrzała się po pomieszczeniu, szukając igły w stogu siana. W sumie, nie wiedziała czego się spodziewała. Przecież wszyscy tu obecni chcą przywrócić dziewczynie życzenia. Nie wiedzieli jednak, jak niebezpieczne to jest, gdyby coś poszło nie tak.

- Że co?! - wykrzyknęła, puszczając wszystkie emocje.

- Jesteś pewna? - powiedział w tym samym momencie Magnus. Spojrzeli się na siebie. Westchnął. - O co chodzi?

- Nie znasz pierwszej, najważniejszej zasady czarowników? - zapytała retorycznie. Alec wyglądał na zaciekawionego, zaś reszta była zupełnie zmieszana, nie wiedzieli co począć. Isabelle odsunęła się lekko w prawo, pozwalając rodzeństwu porozmawiać, mimo iż nie uważała, że rozmowa była specjalnie prywatna. - Nigdy nie wchodź w interesy z Nocnymi Łowcami, nie warto. A ty - wskazała na niego ulakierowanym palcem - właśnie ją złamałeś.

- To, że ty nie wierzysz nikomu i niczemu co żywe, nie znaczy, że dotyczy się to również mnie! Pamiętaj, że dzieciakiem już nie jestem, nie potrzebuję opiekunki, która głośno powie mi co jest dobre, a co złe! - powiedział jej prosto w oczy, co zupełnie zbiło ją z torów. Miała wrażenie jakby tonęła przez własnego brata, zupełnie jak wcześniej.

*  *  *

~ kilka lat wcześniej ~

*  *  *

- Jak zawsze, wielka Lucrecia Martinez, która wie wsystko o wszystkich. Ciekaw jestem, gdzie byłaś, gdy Valentine założył swoją armię, huh? - zapytał mężczyzna, przyglądając się jakby skostniałej dziewczynie. Miała wrażenie jakby łzy lały się z jej oczu, jak deszcz z rynny, jednak te się tam nie pojawiły. Dzielnie walczyła sama ze sobą, nie wiedziała czy dalej stać, przyłożyć mu, czy po prostu sobie pójść.

Aż wreszcie podniosła głowę i spojrzała rozmówcy w oczy. Nie przypominały tych, które widziała na co dzień. Nie miały w sobie iskierek, na których widok uśmiechała się. Miały jedynie łzy, lejące się jedna po drugiej.

Musiała być silna. Dla siebie i wszystkich wokół.

Odwróciła się i skierowała w stronę windy, która miała zawieźć ją na parter budynku. Magnus prychnął, przez co łza spłynęła po policzku. Machnęła rękami tu i ówdzie, a potem wydobyły się z nich czarno-czerwone iskierki, które zwiększały się wraz z czasem. Wkrótce zaczęły palić mieszkanie czarownika. Zaczął klnąć na wszystkie strony, co nie było do niego podobne.

Weszła do windy, szlochając cały czas. Wtedy właśnie uwierzyła, że jest zdana tylko na siebie. Już nikt nie zapewni jej ochrony. Nikt kto będzie wiedział, bo popełniła wielki błąd, którego już nie naprawi. Zawiązała umowę na miarę diabła i teraz musi sobie z tym poradzić. Sama.

*  *  *

~ teraźniejszość ~

*  *  *

Szła przez brooklyńską ścieżkę. Pogoda nie dopisywała tego wieczoru. Na niebie mimo słońca pojawiały się ciemne chmury zwiastujace deszcz. Najwidoczniej niebo nie było jedyne w ochocie do płaczu.

Wiatr nie działał zgodnie z jej osobą, włosy ciągle wpadały jej do ust, co było nazbyt niewygodne, zaś płaszcz nie był na tyle ciepły by ją ogrzać.

Rozmyślała o tym, co chce zrobić. Wiedziała, że jest to niebezpieczne. Jest duże prawdopodobieństwo, że to się nie uda. Królowa bowiem jest nieugięta i stara. Wie co jest dobre dla niej i jej ludzi, więc zagwostką było jak przekonać ją, że jest to dobre. 

Wyjęła telefon i wpisała numer. Wybiło kilka sygnałów, aż wreszcie telefon został odebrany. Usłyszała znajomy warkot. Przewróciła oczami i uśmiechnęła się.

- Witaj, Vincencie.

*   *   *

~kilkaset lat temu~

*   *   *

Ubrana w piękną, czerwoną suknie dworską kroczyła przez Edom. Podłoże przeszkadzało jej wysokim obcasom. Założyła je, mimo iż Lilith uprzedzała, iż nie będzie to zbyt wygodne. Nie posłuchała się. Wkrótce pojawił się przed jej oczami spory budynek, który nie miał sufitu.

Weszła do środka, a ukazało jej się masę starych, królewskich mebli. Na środku stały dwa trony. Jeden większy, drugi troszkę mniejszy. Śmiem powiedzieć, że jedynie o kilka centymetrów.

Na tym większym siedział wysoki mężczyzna. Miał on dłuższe, czarne włosy oraz rysy azjaty. Ubrany był jak zwykle w czarne lub ciemne długie koszule i płaszcze, dopięte na ostatni guzik. Na twarzy widać było wścibski uśmiech, który zdolny był do okrutnych czynów.

Siedział przed nią Asmodeus - książę Piekła.

- Witaj, ojcze - przywitała się z nim, kłaniając w tym samym momencie. Mężczyzna zlustrował dziewczynę wzrokiem. Według niego wyglądała całkiem przyzwoicie jak na jego najstarszą córkę.

- Witaj, moja droga - odrzekł. W jego głosie jak zwykle usłyszała troszkę przebiegłości, jednak nie obawiała się bowiem brzmiał tak za każdym razem gdy rozmawiali. - Mam dla ciebie pewną niespodziankę.

Kąciki ust dziewczyny podniosły się. Zawsze, gdy wspomina o tym, że coś od niego dostanie szczerzy się jak małe dziecko. Prezenty od Asmodeusa są zazwyczaj wykwintne, przydatne i piękne. Właśnie na to miała nadzieję i tym razem.

- Ostatnio Lilith przyprowadziła do Edenu pewnego chłopca - powiedział, a wówczas zza jednej ze ścian wyszedł wspominany młodzieniec. Z wyglądu nie dała by mu wieciej niż siedemnaście lat. Wyzbył się zmarszczek, włosy miał wnookorze czarnym jak smoła. Widoczne były wyryte na jego twarzy liście oraz gałęzie, a więc był faerie. Ubrany był w równie czarne ubrania co ojciec dziewczyny. Musiała przyznać, iż był całkiem przystojny.

Pokłonił się jej, ona zaś jemu. Uśmiechnął się do niej.

- Poznaj Vincenta - usłyszała, a następnie skinęła na niego głową. Podobało jej się to imię. Brzmiało iście diabelsko. - Jest czarownikiem. Będzie tu przebywał prze kilka następnych dni. Mam nadzieję, że zajmiesz się nim z należytym szacunkiem.

Mężczyzna wstał z tronu. Wtedy wyadawal się niesamowicie wysoki, zupełnie jakby miał z dwa metry wzrostu.

- Oczywiście, ojcze - odpowiedziała, a po chwili książę Piekła zniknął w szarym dymie, roznoszącym się po całym pomieszczeniu.

Chłopak miał zamiar podejść do dziewczyny, jednak ta ubiegła go w tym. Podała mu swoje ramię, które po chwili przyjął.

- Nie obawiaj się. Będziemy się razem cudownie bawić - szepnęła mu na ucho, chichocząc co i nie raz.

Chłopak zaś jedynie podniósł wargi. Już wtedy poczuł, iż dziewczyna zniesie na niego wiele cierpień, ale także przygód.

Demoniczna krew | Shadowhunters fanfictionWhere stories live. Discover now