XVI. Baji

273 18 34
                                    

Cała okolica była spowita w mroku.
Wszechobecna ciemność wirowała wokół jego ciała, z łatwością ograniczając jego zmysł wzroku praktycznie do minimum. Jedynym co widziały oczy, był górujący przed nim stary, rozpadający się już, opuszczony dom - jego cel.

Dopiero po chwili zdołał się przemóc, aby podejść bliżej. Zesztywniałe od zimna i niepokoju mięśnie niebywale utrudniały poruszanie się. Jego głowa co chwilę obracała się w inną stronę, gdyż przez wyczulony słuch, do jego uszu cięgle docierały coraz to nowsze dźwięki.

Jego serce kołatało się mu w piersi jak szalone, by w następnym momencie prawie zatrzymać się na dobre, gdy nastąpił na pierwszy ze schodów prowadzących na drewniany ganek. Stare drewno zaskrzypiało pod naciskiem podeszwy, dając znać wszystkim istotom w promieniu dwustu set metrów o jego obecności, a przynajmniej tak mu się zdawało.
Jego ciało zamarło, niczym po spotkaniu się ze wzrokiem Meduzy, a słuch wyostrzył się do granic możliwości, jakby wyczekując na ostateczny sygnał do odwrotu.

Sekundy mijały, jednak nic nie wskazywałoby na to, że ktokolwiek usłyszał go. Pomimo tego, dopiero po upływie kolejnej minuty oraz głębokim oddechu był on w stanie znów się ruszyć.
Jego blada dłoń drżała z przerażenia, gdy chwytał nią klamkę wrót, oddzielających go od nieznanych wnętrzności domostwa.

- Już nie ma odwrotu. - myśl ta pchnęła go do działania, gdy jego stopa zawisła nad progiem po tym, jak niecałe pięć sekund temu przekręcił klamkę.
Już na samym starcie w nozdrza uderzył go duszący zapach krwi, unoszący się w powietrzu, sprawiając, że całą jego osobą zawładnął kaszel, który rozniósł się echem po opustoszałym korytarzu.
W tym momencie nie zważał już nawet na hałas, który robił. Teraz liczyło się jedynie pozbycie się tego strasznego, dyszącego odoru, który, wydawać by się mogło, wypełnił całe jego płuca, odcinając mu dostęp do czystego, tak bardzo upragnionego tlenu.
Czuł, jak jego nogi odmawiają mu posłuszeństwa, powoli uginając się pod nim. Głowa pulsowała niemiłosiernym bólem, a obraz przed nim zaczął się rozmazywać. Całe otoczenie zostało jakby przysłonięte gęstą mgłą, dzięki czemu niemożliwym było dostrzeżenie jakichkolwiek szczegółów.
Ostatnią rzeczą jak zdołał sobie uświadomić przed całkowitym odpłynięciem, był fakt, że nie był sam. Wysoka, czarna postać, pozbawiona kształtu obserwowała go z końca korytarza. Bez ruchu. Bez dźwięku. Jedynym, co wskazywało na to, że nie była jedynie wymysłem jego poddającego się umysłu, były dwie, jasnoniebieskie tęczówki. Te, które widział już wiele razy.

W tym samym momencie cały pokój rozbłysł białym światłem pioruna, a towarzyszący mu grzmot po kilku sekundach przeszył na wylot panującą do tej pory ciszę.
Czarnowłosa, mimowolnie podskoczyła, prawie wypuszczając, czytaną do tej pory książkę z ręki.
Szybko omiotła salon, przestraszonym spojrzeniem, czując, jak serce w jej piersi bije z zawrotną prędkością. Po chwili odetchnęła głośno i opadła z powrotem na kanapę, unosząc książkę na wysokość oczu.
- Za bardzo się wciągnęłam. - mruknęła, a na jej usta wkradł się nikły uśmiech.
Leżała tak jeszcze chwilę, aż do jej uszu nie dobiegł cichy trzask, dochodzący od strony korytarza.

Zdziwiona odstawiła książkę na pobliski stolik kawowy i uniosła się na łokciach, spoglądając w stronę przejścia na korytarz, z którego zionęła nieprzenikniona ciemność.

Sekundy mijały w ciszy i gdy już myślała, że to jedynie jej wyobraźnia, rozległ się kolejny trzask, tym razem o wiele głośniejszy.
Zaniepokojona niezidentyfikowanymi odgłosami wstała momentalnie wyłączyła lampę, której światło do tej pory oświecało krąg wokół kanapy.
Niepewnie, najciszej jak to było możliwe, zaczęła kierować się w stronę korytarza.

One-shots | Tokyo RevengersTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang