31. Kilka słów.

2.5K 116 191
                                    

      Ale to też nie wyglądało tak, że byłam kompletnie znieczulona. Po prostu głębsze uczucia przychodziły mi po dłuższym czasie niż moim znajomym, a dodatkowo umiałam nad nimi panować. Miałam ten problem, że kiedy coś rzeczywiście zaczynało się we mnie rodzić, nie potrafiłam zarejestrować tego w umyśle. Od tak dawna odczuwałam tylko powierzchowne emocje, że mój mózg nie przyswajał czegoś innego do wiadomości. Lecz ja nie byłam głupia. Potrafiłam zajrzeć w głąb siebie i dowiedzieć się czegoś więcej.

      Ethan Pierce był ciężkim przypadkiem. Pojawił się w moim życiu zupełnie niespodziewanie i początkowo wydawał się tylko kolejnym półgłówkiem z ciężkim do przetrawienia poczuciem humoru i nieco zawyżoną samooceną. Właśnie - początkowo. Z czasem zaczęłam tolerować jego towarzystwo. Później zdobył trochę mojej sympatii, co zawdzięczać mógł tylko swojemu charakterowi. Gdyby rzeczywiście okazał się typowym, dzianym sportowcem z wybujałym ego i brakiem klasy, który traktował kobiety jak zabawki i każdej nocy sypiał z inną to nie obcowalibyśmy ze sobą zbyt długo.

      Ale Ethan był tego przeciwieństwem. Nie cechowała go dwubiegunowość, nie zmieniał humoru co kwadrans, nie wstydził się emocji, nawet tych mniej przyjemnych i przede wszystkim wprowadzał do mojego życia sporo zamieszania. Od zawsze sądziłam, że mi to nie pasuje, lecz i to polubiłam. Zamęt zaczął mi się podobać. Intrygowały mnie wszystkie nasze dziwaczne wycieczki, potyczki słowne i zaczepne spojrzenia. Intrygował mnie przypadkowy dotyk, jego zapach i te cholerne tęczówki w kolorze sztormu, w których powoli tonęłam. Intrygował mnie on cały.

      Sama nie wiem, kiedy zaintrygowanie przerodziło się w czystą ciekawość. Cząstka mnie zapragnęła go poznać. Rozebrać ze wszystkich sekretów i uprzedzeń. Dzień po dniu przekonywałam się, że miał w rękawie jeszcze wiele asów, o które w życiu bym go nie podejrzewała. Imponował mi swoją otwartością. Tym jak troskliwy bywał, mimo że w zamian dawałam mu chłód i wywracanie oczami. Nie zniechęcała go moja postawa i zamknięcie w sobie. Nie poddawał się, ale nie był też nachalny i natarczywy, choć czasem używał na mnie tych swoich podstępków, które mnie do czegoś zmuszały.

      Doskonale pamiętam pierwsze miesiące naszej znajomości. Byłam taka nieugięta, bezkompromisowa i uparta. Mam wrażenie, że miał ze mną naprawdę ciężko. Zawsze musiałam mieć ostatnie zdanie i nie zgadzałam się z nim praktycznie w niczym, czasami wyłącznie dla zasady. Aż nagle mnie podmieniono. Gdy znajdował się blisko, coraz częściej zdarzało mi się iść na ugodę, odpuścić obronę własnego zdania. Niepokoić zaczęłam się w momencie, w którym wszystko to, co postrzegałam za niemożliwe i niedostępne, w jego obecności przychodziło mi wręcz zbyt naturalnie. Nieświadomie wpuszczałam go do swojego życia, pozwalając sobie na drobne gesty, takie jak współczucie czy chęć okazania wsparcia. Powoli puszczały mi hamulce. Uświadomiłam to sobie w chwili, gdy pierwszy raz szczerze się przy nim uśmiechnęłam. Obudził we mnie coś, co - jak sądziłam - już dawno usnęło.

      Mogłam oszukiwać wszystkich dookoła, byłam w tym przecież doskonała. Potrafiłam kłamać jak z nut, a przy tym nawet nie drgnęła mi powieka. Nie wahałam się. Obrałam sposób na dojście do celu i się go trzymałam. Bez skrupułów karmiłam obłudą tych, których należało nią nakarmić. Przyszedł czas, by być szczerą z samą sobą. Musiałam wreszcie przyznać się i nie wypierać tego z głowy. Nie wiem jak, ale jakimś cudem stał się dla mnie ważny.

       Nie mówię tu o miłości, czy chociażby zauroczeniu. W zasadzie sama nie do końca potrafię zidentyfikować i opisać, co dokładnie się we mnie zmieniło, ale tak. Zaczęło mi na nim zależeć. Zależało mi na Ethanie.

      Trochę przykre, że zrozumiałam to dopiero w obliczu straty, ale może właśnie tego potrzebowałam, żeby sobie to uświadomić.

      Przystawiłam do ust papierosa, który tlił się pomiędzy skostniałymi palcami i zaciągnęłam się używką, już nawet się nie krzywiąc. Wystarczająco nakrzywiłam się przy pierwszym szlugu. Nie znosiłam tego zapachu, ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Wszystko przestało mieć znaczenie. Siedziałam na schodkach tarasowych boso, w samych dresach i krótkim topie na ramiączkach, z poplątanymi włosami, gęsią skórą i mętnym spojrzeniem. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w drzewo, które powoli znikało mi z pola widzenia. Mrok był tuż za rogiem i z każdą sekundą coraz bardziej utrudniał widoczność.

TWO SHINING HEARTS | RISK #1 Where stories live. Discover now