Rozdział 1

9 0 0
                                    

     Mimo tego, co się właśnie stało, Radosław Legion nie był zadowolony. Wahał się do ostatniej chwili. Stał zaledwie metr od tej istoty, trzymając swoją Berettę mocno, w obu dłoniach. Choć nie zabił człowieka, to jednak zabił. Wiedział, że więcej tak być nie może. Jeśli chce walczyć ze swoimi oprawcami, musi zabijać. Nie brać jeńców, kłaść trupem jak najwięcej tych przebrzydłych stworów.

- Hej, stary! – Głos Daniela przywołał chłopaka do rzeczywistości. Zabezpieczył broń i schowawszy za pasek, przykrył koszulą, a następnie spojrzał na przyjaciela.

- Wszystko w porządku, L? – Spytał się jego najlepszy przyjaciel.

    Radosław i Daniel znali się odkąd ten pierwszy skończył pięć lat i większość czasu spędzali razem. W szkole siedzieli w tej samej ławce. Choć wiele ich różniło, świetnie się dogadywali. Radosław, syn prokuratora okręgowego i matki z zawodu filozofki, zajmującej się domem, uczył się świetnie, choć nie był typowym kujonem. W wieku dziesięciu lat przystąpił do gangu, którego się trzymał aż do dnia ataku. Zawsze wchodził z bronią w ręku, zamaskowany. Stanowił dywersję dla większego napadu w okolicy. Zgodnie z umową z szefem brał cały łup z rabunku dla siebie. Powodowało to jego przejawiane już wówczas zdecydowanie i wyraźne zdolności przywódcze. Trzydziestoletni mężczyzna, dla którego pracował, nawet trochę się go bał, więc zostawiał samemu sobie. Żeby jednak nie nadużywać cierpliwości bossa, chłopak odpalał bezimiennemu „pracodawcy" od czasu do czasu jedną dziesiątą z napadu. W domu miał skrytkę, w której chował zrabowane pieniądze i przez siedem lat uzbierał małą fortunę. Jednak na skutek inwazji cała gotówka, jaką posiadał, straciła na wartości. Skrzyknął przyjaciół i kolegów z klasy, zabrali z domu kolegi zapas broni i amunicji, po cichu zbieranych przez jego ojca i ruszyli przed siebie.

    Początkowo tylko się kryli, obserwowali z daleka tych, którzy skrzywdzili ich bliskich, poznawali ich zwyczaje. Widzieli, jak przybysze wykorzystują do pracy tych, których nie zabili, a opornych zabijali. Zauważyli, że gdy przybysze wyglądają jak ludzie, można ich zabić, a jeśli pozostają w swojej pierwotnej, obleśnej formie, są nieśmiertelni. Zwykle kosmici nie zrzucali skóry, robili to tylko, gdy chcieli kogoś zabić, ale często w takich chwilach, występując w ludzkiej powłoce, wyjmowali broń i strzelali w głowę. Nigdy nie był to przyjemny widok. Oglądanie wszystkich tych okropieństw po miesiącu doprowadziło do szybkiego postanowienia, iż zrobią użytek z posiadanej broni palnej, gdyż wcześniej bronią białą polowali na zwierzęta. Mieli szansę ocalić wielu ludzi. Razem była ich tylko jedenaścioro i dysponowali bronią o wiele słabszą od swoich przeciwników, ale nie mogli się poddać. Po pięciu miesiącach, za namową Radosława zabrali się za coś, co uznał za słuszne. Tego dnia zabili po raz pierwszy. Strzały z karabinu snajperskiego oddał Daniel, z broni krótkiej strzelił Legion, a maczety użył ich przyjaciel, Patryk Wrona.

    Wszyscy, prócz Jerzego, dwunastoletniego brata Poli Dąbrowskiej, którą Radosław kochał, a o czym nigdy jej nie powiedział i Anny, czternastolatki, która utrzymywała, że pochodzi z cyrku i która dołączyła do nich tydzień po rozpoczęciu się inwazji, mieli po siedemnaście lat i chodzili do tej samej klasy. I wszyscy, prócz tej dwójki, nosili broń. Legion uważał, że muszą się nauczyć posługiwać nią jak najszybciej, jednak póki co Pola upierała się, że broń to nie coś dla jej brata. Radosław wiedział, że jego koleżanka w końcu odpuści, zaś Anna powoli zaczynała mięknąć i chłopak wiedział, że wkrótce sama poprosi, by ją nauczyć strzelać.

- Na pewno wszystko gra?

- Jasne, Dani, w porządku – odpowedział Legion. Tylko on zwracał się do przyjaciela w ten sposób, podobnie jak Daniel, który jako jedyny nazywał go Radkiem. Wszyscy jego towarzysze zwracali się do niego pełnym imieniem, nazwiskiem, bądź „L".

Ostatnie dzieci Ziemi [ZAWIESZONE Z POWODU WOJNY]Where stories live. Discover now