2.8 The Gender AU-Kailor

167 7 34
                                    

Gdzie Kai to baba, a Sky to chłop
Imiona:
Kai=Kaya
Skylor=Sky (czyt. Skaj)
-------------------------

Myślała, że go zapierdoli żywcem, jak już go dorwie. Czasami naprawdę, ale naprawdę i na poważnie żałowała, że związała się z tym mężczyzną. Jak zwykle, kiedy był najbardziej potrzeby, to go nie było. Jak tak dalej pójdzie, to nie zjawi się na jej pogrzebie, bo coś jej nagle wyskoczy.

Zadzwoniła do niego już po raz n-ty, ale nadal irytującą sekretarka, która przy piątym razie już zaczęła ją wkurwiać, powtarzała: "Abonament tymczasowo niedostępny". ,,Kurwa, zajebiście. Zawsze sobie wybierze odpowiedni moment! Ggdy go potrzebuje, to go nie ma!"-narzekała na niego w myślach. Na poważnie już rozpatrywała wyrzucenie tego palanta z domu. Niech się jej nawet na oczy nie pokazuje, bo przysięgała, że wyrwie mu jaja. Jak tylko na to będzie już czas.

Po kolejnych 5 minutach uporczywego dzwonienia w końcu się podała, rzucając telefon. Wstała z kanapy, robiąc parę kroków. Musiała szybko coś robić i to jeszcze sama. No, była naiwna, że naprawdę się z nim związała. Ale złość i stres jej nie pomagały. Właściwie ją rozpraszały. Bo ona się denerwowała. Strach zaczynał ją po mału pożerać.

Usiadła na kanapie, bębniąc palcami po miękkim i aksamitnym obiciu jasnogranatowej sofy, ruszając co chwilę swoją warga do przodu i do tyłu. Zastanawiała się, co powinna teraz robić. Niby nie było to nic niepokojącego, ale jednak mogło przerodzić się w coś gorszego. Nie musiała się wcale mylić. A nie słynęła z bycia hipokrytką czy hipohondrykiem. Jeśli się czymś martwiła lub przejmowała, to było to naprawdę ważne.

Nie uważała, że to się powiedzie, ale postanowiła spróbować, a nóż może jej to wyjdzie i poskutkuje, poza tym była porządnie zdesperowana. MUSIAŁA coś zrobić. Inaczej nie skończyłoby się to dobrze.

Wzięła swój czarny telefon i odblokowała go za pomocą swojego odcisku palca, wybierając ikonkę z białym telefonem na zielonym tle. Kilknęła w kontakt, podpisany wyrazem "TATA", po czym przyłożyła urządzenie do ucha, wsłuchując się niecierpliwie w odgłos wykonywanego połączenia. Po kilkunastu sygnałach połączenie zostało urwane, prosząc o nagranie poczty głosowej. Zdenerwowana odsunęła rękę od ucha i wybrała kolejny numer: MAMA. Tym razem też nikt nie odebrał.

Wykonała jeszcze kilka razy telefony, ale z takim samym rezultatem jak za każdym razem. Była tak zdenerwowana, że wybrała telefon do swojej biologicznej matki (to gender Ray), z którą chyba nie rozmawiała dobre 5 lat. Ale co miała zrobić? Tylko jeszcze do niej nie dzwoniła.

Fuknęła wściekła, rzucając telefonem, wstając gwałtownie z kanapy. Oczywiście, że jej nigdy nie było, kiedy jej potrzebowała. Przecież teraz miała inną, lepszą i szczęśliwą rodzinę, która wreszcie była jej marzeniem. Ona i jej brat wcale nie byli jej potrzebni do szczęścia. Skoro tak łatwo porzuciła ich ojca, gdy byli mali, to czemu teraz miała jej pomóc i go jeszcze przez telefon?

To był zły pomysł. Poczuła falę skurczu napastującą jej podbrzusze. Złapała się za to miejsce, powoli siadając na łóżku. "Zajebiście"-przemknęło jej przez głowę.

Niby miała termin dopiero za 3 tygodnie, ale to przecież nie przeszkadzało, by ich syn przyszedł na świat właśnie teraz. Była w połowie 8 miesiąca, więc to było możliwie. Tylko czemu akurat teraz? O tej porze?

Rano czuła się jeszcze dobrze. No, właściwie czuła lekkie skurcze, gdy wstawała z łóżka, ale się nimi zbytnio nie przejęła, bo było to normalne. Zwykle skurcze przed porodowe. Dopiero o południu, zaczęła rozumieć, że coś jest nie tak. Nie, żeby skurcze były częste, ale cykliczne. Najpierw dwie godziny. Półtorej. Czterdzieści minut. Czasu było coraz mniej. A skurcze były coraz częstsze.

Jednostrzałowce~NinjagoWhere stories live. Discover now