𝟎𝟏 | ❝𝐋𝐎𝐒𝐓 𝐈𝐍 𝐌𝐘 𝐎𝐖𝐍 𝐌𝐈𝐍𝐃❞

817 52 29
                                    

Brunetka, nie raz łapała się na myśleniu, czemu tak właściwie jeszcze żyła. Czy może nie byłoby lepiej, jeśli tamtego dnia, znaleźliby ją martwą? Logicznym było, że każdego, kogo mróz zastanie w samym środku gór i to bez jakiegokolwiek przygotowania, czekała pewna śmierć. Jednak w jej przypadku, tak nie było. Ją, spotkało coś o wiele gorszego.

Utrata wspomnień.

Miała wrażenie, że była to jakiegoś rodzaju kara, za jej czyny. Oczywiście, nie była w stanie powiedzieć za jakie, gdyż jakakolwiek pamięć o nich, została jej odebrana. W ten sposób, włóczyła się między chłodnymi murami klasztoru, wykonanymi z ciemnej cegły, które mimo nieznacznych zmian wprowadzonych przez Xialing, wciąż potrafiły zachować swój dobijający urok, z kompletną pustką w głowie.

Nie miała bladego pojęcia, jak się nazywała, skąd pochodziła, czy w ogóle miała jakąś rodzinę i kim mogli być, a już na pewno, miała zerową wiedzę na temat tego, co robiła w tych górach. I nie tylko ją, gnębiło to pytanie. Xialing, wspólnie z jej ludźmi, ostro głowili się nad pochodzeniem brunetki, wliczając w to nawet jej brata i nową Starożytną, których poprosiła o pomoc. Nawet oni, nie byli w stanie dojść do jakiegoś punktu zaczepienia, w odnalezieniu prawdy o kobiecie.

Wezwana została nawet lekarka, polecona przez Alicię Barnes, jednak i ona, nie była w stanie zbyt wiele zdziałać. Tożsamość kobiety, wydobytej z bryły lodu, niczym Steve Rogers ponad piętnaście lat temu, pozostała tajemnicą, której nikt nie potrafił rozgryźć. Dlatego, pozostało im powoli godzić się z porażką.

Choć mimo tego, do kobiety, wciąż przyjeżdżała lekarka. Fakt, że udało jej się przeżyć, bez choćby kropli serum super-żołnierza w jej krwi, był cudem, co wymagało skontrolowanej opieki lekarskiej. I w tej właśnie chwili, brunetka podążała w kierunku biura przywódczyni Dziesięciu Pierścieni, na swoją, co tygodniową wizytę.

Pięścią, lekko uderzała w otwartą dłoń, tępo wpatrując się w ziemię. Stawiała szybkie i pewne kroki, wiedząc dokładnie gdzie ma iść, pomimo swojego chwilowego oderwania od rzeczywistości. Ostatnie kilka miesięcy, które spędziła w tym miejscu, dawały się we znaki. Definitywnie, umiała walczyć o wiele lepiej niż wcześniej, jednak po raz kolejny, zaskoczyła wszystkich tym, jak świetnie potrafiła obsługiwać się łukiem. Tym samym, narosło nowe pytanie, skąd ona takie coś potrafiła. Łucznictwo, raczej nie należało do podstawowej umiejętności, z jaką rodził się człowiek. Chyba, że na nazwisko, miało się Barton. Ale to już inna historia.

Do reszty sfrustrowana, ze świstem wypuściła powietrze, łapiąc się za głowę. Wplotła palce w swoje włosy, by następnie, w gniewie móc zacząć szarpać za ich końcówki. Kucnęła, przymykając oczy, mamrocząc przy tym coś pod nosem. Jedyne czego w tej chwili chciała, to żeby wszystko się skończyło. Powoli, traciła chęci do odkrycia tego, kim była. Kim, tak właściwie jest. Nie miało to już dłużej jakiegokolwiek sensu i wiedziała, że było to co najmniej złe, ale po prostu, nie chciała już żyć.

Ciężko westchnęła, krzyżując ręce i opierając je na kolanach, by następnie, móc położyć na nich głowę. Powoli zaczęła się uspokajać, czując, że jej ciało nieznacznie zaczęło drżeć, przez napływ emocji. Co ostatecznie, wyszło z niej w postaci łez. Była tym wszystkim zmęczona i nie wiedziała już, co robić.

Jednak słysząc dźwięk otwieranych niedaleko drzwi, prędko poderwała głowę do góry, podnosząc się do pionu. Otarła policzki, pociągając nosem, by w jakiś sposób, odgonić pozostałe łzy, których zdołało jej się całkiem sporo nagromadzić. Wszystko po to, by nieznacznie unieść kącik ust i odwrócić się w kierunku rudowłosej lekarki, która wyszła sprawdzić, co działo się na zewnątrz.

𝗺𝘆 𝘁𝗲𝗮𝗿𝘀 𝗿𝗶𝗰𝗼𝗰𝗵𝗲𝘁        𝗗𝗥𝗨𝗜𝗚 ✓Where stories live. Discover now