Rozdział 6

487 24 27
                                    

Wybuchy nasilały się z każdą sekundą. W uszach mi już dzwoniło, przed oczami nie widziałam nic innego, jak tylko pył i kurz. Coraz bardziej byłam wykończona tym wszystkim. To zaczynało dołować coraz bardziej.

Dosłownie tuż przede mną znowu wybuchło, a mnie aż odrzuciło do tyłu. Wylądowałam na ziemi, cała poobijana i obolała.

- Jezu! - mruknęłam, podnosząc głowę do góry. Czułam, jakby zaraz miała eksplodować. Mimo wszystko uniosłam się do siadu i rozejrzałam wokoło. - Peter. - powiedziałam cicho. Natychmiast podniosłam się na nogi i podeszłam do niego, kucając obok. Chłopak nie miał na sobie maski, dzięki czemu od razu dostrzegłam, że leci mu krew z nosa. - Nic Ci...

Nie było mi dane dokończyć, gdyż rozległy się kolejne strzały i wybuchy. Nastolatek machinalnie okrył mnie swoim ramieniem, przyciągając do swojego torsu. Podobnie, jak wtedy, gdy walczyliśmy z Vulture, zaraz po rozbiciu samolotu.

Nie obchodziło mnie już nic innego. Czułam się bezpiecznie w jego objęciach, niezależnie od tego, czy byliśmy na wojnie.

I nagle wszystko ustało.

Statki Thanosa skierowały swoje działa w górę, po czym zaczęły strzelać, jakby w coś, co się tam pojawiło. Nie zwracałam już jednak więcej na to uwagi, tylko odsunęłam się od chłopaka i kucnęłam przy nim. Żadne z nas nie wyglądało w tamtym momencie najlepiej.

- Wszystko w porządku, Pete. - wyszeptałam, odgarniając jego włosy z czoła. Uśmiechnął się delikatnie, przyciskając mocno rękawicę z kamieniami do swojej piersi..

- Gdzie byłaś przez ten cały czas? - spytał, patrząc wprost w moje brązowe tęczówki. Jego wręcz świeciły. - Myślałem, że...

To był odruch, zwykły odruch. Po prostu zamknęłam mu usta pocałunkiem, przerywając mu tym samym. Oddał go niemal od razu, przyciągając mnie bliżej siebie.

- Za dużo myślisz, Peter. - odparłam ze śmiechem, przyglądając mu się. - Pomagałam innym. - dodałam zgodnie z prawdą. - I spotkałam kilka znajomych osób. Ale nic mi nie jest.

- Jesteś poobijana, Stella. - oznajmił, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. Spojrzałam na siebie, jednak prędko wróciłam do niego wzrokiem.

- Tak samo, jak ty i reszta.

Odwróciliśmy się gwałtownie i spojrzeliśmy w stronę, gdzie rozległ się wybuch. Ktoś lub coś z impetem wleciało w jeden ze statków Thanosa, rozwalając go. Moje serce zabiło mocniej, w nadziei, że to coś lub ten ktoś nam pomoże.

- Niesamowite. - wyszeptaliśmy w tym samym momencie z Peterem, po czym spojrzeliśmy na siebie, uśmiechając się delikatnie.

Cały statek wkrótce runął w dół, lądując we wodzie.

A chwilę później blondwłosa kobieta wylądowała tuż przed nami.

Spojrzeliśmy po sobie, a później na kobietę.

- Cześć, jestem... Peter Parker. - przedstawił się nastolatek, ani na chwilę nie wypuszczając rękawicy ze swoich ramion.

- Stella Stark. - dodałam, skanując ją wzrokiem. Założyłam kosmyk włosów za ucho, gdy tamtą uśmiechnęła się do nas delikatnie

- Cześć, Peter Parker, Stella Stark. - odparła, nie odrywając od nad wzroku. Zdawałam sobie sprawę, że nie pojawiła się koło nad bez powodu. Mieliśmy coś, co chciał dorwać też Thanos. - Macie może coś dla mnie?

Wstaliśmy z ziemi, nieco oszołomieni przez to wszystko. Podtrzymałam się nieco Petera, gdy zakręciło mi się w głowie. On sam jęknął cicho z bólu.

Tuż za kobietą armia Thanosa wciąż biegła w naszym kierunku, gotowa do boju.

- Nie wiem, jak, ale musisz się przedrzeć. - powiedział Pete, oddając blondynce rękawicę. Wtedy była naszym jedynym ratunkiem, musiała się przedrzeć, nie dając się przy tym zabić.

Nagle zaczęły się koło nas gromadzić inne kobiety, superbohaterki. Tuż obok mnie  wylądowała Wanda, posyłając mi spojrzenie, na co tylko się uśmiechnęłam.

- Spokojnie, młody.

- Nie będzie sama. - dodała inna kobieta, pojawiając się znikąd. Przyjrzałam się jej bliżej, była łysa i ciemnoskóra. Nie znałam jej, ale od razu domyśliłam się, że mogła być z Wakandy.

Kawałek przed nami wylądowała Pepper, za nami pojawiła się ta sama kobieta, która wcześniej leciała na pegazie, z resztą wciąż na nim siedziała. Jeszcze dalej zauważyłam Mantis, Shuri i inne kobiety, których niestety nie znałam.

Spojrzałam na Petera i kiwnęłam w jego stronę głową. Zaraz założyłam na twarz maseczkę, szykując się do ataku.

- Czas ich w końcu załatwić, raz a dobrze. - mruknęłam, czując, jak moje oczy zmieniają swój kolor.

Wszyscy niemal od razu ruszyliśmy na napastników, atakując ich tym, czym mieliśmy pod ręką. Broń, moce, pięści.

Rzucałam kulami ognia i lodu w przeciwników, niekiedy tylko ich okaleczając, czasami zabijając. Już nie raz zarzekałam się, że nie zabijam, że nie jestem zabójczynią, ale w tamtym momencie to nie miało żadnego znaczenia. Bo teraz nie liczyły się moje wyrzuty sumienia. Liczyło się życie milionów ludzi na całym świecie i we wszechświecie.

~*~

Przywaliłam kolejnemu potworowi, raniąc go dość poważnie, gdy nagle pewna siła odrzuciła nas wszystkich w tył. Jeknęłam głośno, uderzając o coś plecami. Miałam już tego serdecznie dość. Bolało mnie całe ciało, czułam się fatalnie, a wciąż rzucało nami, jak szmacianymi lalkami. Gdyby nie ten przerośnięty fioletowy typek, nie byłoby tego wszystkiego.

Mimo tego ponownie podniosłam się na nogi, nie zwracając uwagi już nawet na ból.

I wtedy dostrzegłam to samo, co pięć lat wcześniej.

Tata znów walczył z Thanosem. Serce zaczęło walić mi w piersi, jakby zaraz miało wyskoczyć, a oddech stał się znacznie szybszy. Ostatnim razem o mało go nie zabił, a teraz...

Nie mogłam dopuścić, żeby tacie stała się krzywda. Nie mogłam dopuścić, żeby przez tego potwora ginęły bliskie mi osoby.

Prędko podniosłam się na równe nogi i pobiegłam do miejsca całej akcji. Od razu zauważyłam Thora, Steve'a i Iron Mana walczących z Thanosem. Kosmita wykańczał żadnego po kolei. Najpierw Starka, który wylądował kilka metrów od niego, później Thora, który także wylądował oszołomiony na ziemi kilka metrów dalej, a na końcu Rogersa, którego doprowadził do nieprzytomności.

Złość zaczęła buzować w moim ciele, w żyłach zaczął płonąć ogień. Przymknęłam powieki, zaciskając dłonie w piersi. Gdy je jednak otworzyłam, byłam kilka metrów nad ziemią, otaczał mnie ogień i woda, ganiające się wzajemnie. Na plecach pojawiły się skrzydła, włosy zaczęły płonąć, a w oczach szalał gniew.

- NIKT. NIE BĘDZIE. ROBIŁ. KRZYWDY. MOIM. BLISKIM!!!

Rzuciłam się na Thanosa, nie zwracając uwagi na nic. Nie spodziewał się mojego ataku i z głośnym hukiem wylądował na ziemi. Uderzyłam go raz, potem drugi, trzeci, czwarty... Robiłam na jego ciele ślady po oparzeniach i odmrożeniach, ale właśnie o to mi chodziło. Zniszczyć go.

- Jesteś zwykłą...

- Dobrze wiedzieć. - warknęłam, przerywając mu. W tamtym momencie mało obchodziło mnie jego zdanie, miałam gdzieś, co o mnie myślał. - Spróbuj jeszcze raz skrzywdzić kogokolwiek, to obiecuję, że nie dożyjesz następnego dnia.

Zeszłam z jego cielska i już miałam odejść, gdy odwróciłam się ponownie, ostatni raz uderzając go z pięści w twarz. Nie przejmowałam się, że miałam jego krew na rękach, miałam to gdzieś. Zasłużył na śmierć, ale nie zadaną przeze mnie.

Odeszłam kawałek, a moje miejsce zajęła blondynka, która wcześniej zabrała od Petera rękawicę z kamieniami nieskończoności. Nie patrzyłam już na to, co mu robi. Należało mu się.

Nie zaszłam jednak nawet dziesięciu metrów, gdy przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. Ostatnie, co zauważyłam, to czarne, długie włosy należące do Anastasii. Po tym zapanowała już tylko ciemność.

Inna niż wszystkie 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz