10 | CISZA PRZED BURZĄ

165 25 63
                                    

― Płyń statku, płyń...

Mamroczę pod nosem, gdy korzystając z chwili przerwy między podnoszeniem śmieci z gruntu a noszeniem worów do kontenera, siedzę sobie potulnie pod drzewem i nadrabiam rozdział fanfika. Hope i Jo wcale nie zwracają na mnie uwagi, bo są zbyt zajęte obgadywaniem M.G. i Diany ― czy jak ona tam miała, ta blondyna, co się z nią wczoraj ścięły ― więc mogę sobie doczytać rozdział do końca.

Czynię to dla głównej bohaterki. Laska wkupuje się w moje łaski. Typ też jest znośny, ale za bardzo mi kogoś przypomina. Gdy dociera do mnie, że wali od niego Svenssonem, już rozumiem swoje powody nienawiści i zdegustowania. Zabawny zbieg okoliczności; tępy kloc nawet nazywa się podobnie, jak ten durny chujek z Bergen.

A chciałem się tylko zrelaksować.

― Nie spodziewałam się tego.

Wznoszę wzrok, gdy dociera do mnie głośny wniosek Hope. Pierwsza myśl zakłada, że słowa są kierowane do mnie jako podsumowanie mojego nieróbstwa, ale okazuje się, że wcale nie znalazłem się w polu zainteresowania mojej koleżanki. Woli gapić się jak M.G. i blondyna wymieniają ślinę.

― M.G. ma hormony nastolatka ― stwierdza Josie ― i samokontrolę przedszkolaka.

― Znam takich, co jej w ogóle nie mają... ― wtrącam się. Dziewczyny spoglądają w moim kierunku, gdy sapię głośno i podnoszę się ze swojego miejsca. Chowam telefon do kieszeni. Hope unosi wymownie brew, kiedy pyta:

― Konfident z Bergen?

― Szybko się uczysz ― rzucam jej podziwem prosto w twarz. ― Co prawda, akurat tym razem miałem na myśli siebie, ale...

― ...on zawsze wybiera niewłaściwe dziewczyny ― przerywa nagle Jo, wgapiając się nieprzerwanie w M.G..

Przymykam powieki i przewracam gałami, bo lament mojej koleżanki odrywa ode mnie skutecznie uwagę Hope. A potem zadaję sobie pytanie: ale do czego mi to zainteresowanie w ogóle jest potrzebne?

Zabawne, William. Odłóż fanfiki. Życie się dzieje, coś mnie omija.

Dziewczyny ruszają w drogę. Otrzymuję swoją karę za lenistwo. Opieka nad worami zostaje zrzucona na mnie. Chwytam jedno. Ciągnę je potulnie za sobą.

― Nie powinnam go oceniać ― uznaje Hope.

― Ostatnio wybrałam diabła wcielonego ― dodaje swoje Jo. ― Chyba, że liczysz...

― Kogo?

― Nieważne ― urywa temat Josie, machająco zbywająco dłonią. A nie, to nie było zbywająco. Ona zwyczajnie popędza mnie, bo nie lubię słuchać miłosnych dram, więc trochę zamulam. Doganiam je. Idę dwa kroki za koleżankami, więc doskonale słyszę, kiedy Saltzmanka kontynuuje:

― Lizzie ma pierwszeństwo.

― Mówisz o Rafaelu? ― podłapuje Hope. Minkę ma krzywą. Ja też, bo gdy słyszę Rafael, w nosie od razu czuję zapach mokrego psa. ― Ona zawsze ma pierwszeństwo.

― Tak już jest.

― To niesprawiedliwe.

Niesprawiedliwa to jest moja kara. Krzywdy nikomu nie zrobiłem, a cholera go wie, czy przypadkiem nie uratowałem cudzego życia, bo tak ładnie dałem siebie wczoraj wykorzystać. Nie mniej jednak, drepczę dalej w milczeniu. Potykam się o swoje nogi, bo wgapiając się zbyt namiętnie w chmury - jedna wygląda jak atomówka, ta zielona, Bójka się nazywała, jeśli słusznie kminię ― nie zauważam kamienia wielkości swojego łba. Kto, do diabła, zostawia w parku pułapki na smoki?

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now