8 | NIESZCZĘŚCIA CHODZĄ PARAMI

175 28 58
                                    

— Czy to był...?

Landon nie kończy. Moje spojrzenie jest dla niego wystarczającą odpowiedzią. Potrząsam ostrzegawczo szyją, przekazując, żeby zastanowił się dwa razy, czy jest pewny tego, że naprawdę zamierza użyć słowa tabu. Nie dane mi pogrozić dłużej, bo czuję, jak odrzuciwszy na ziemię łopatę, Hope trąca mnie wymownie ręką w ramię.

— Biegnijcie do samochodu — poleca dziewczyna. Nie buntuję się. Poprawiam zsuwającą się z mojego pasa bluzę i stawiam pierwszy krok w drogę powrotną. Zatrzymuję się jednak gwałtownie, bo koleżanka łapie mnie za łokieć i przyciąga gwałtownie w swoją stronę. — Ty nie — oznajmia stanowczo. — Ty się przydasz.

Nie chcę się przydawać.

Nie mogę ukazać swojego następnego rozczarowania, bo zachodzące pod czaszką Hope procesy myślowe skutecznie odwracają ode mnie uwagę wiedźmy. Ale bym stęknął z bezsilności.

Rafael i Alaric nie zdają się popierać tego pomysłu. Róbcie to dalej. Nie wiem, co ona wymyśliła, ale ewidentnie zamierza wkopać mnie w jakieś gówno, a szczerze, w gówno wkopywać się nie chcę. Wolałbym zanurkować w beczce skarbów.

— A co z wami? — podpytuje Rafael.

Ze mną jest wszystko dobrze. To Hope wpadła w szaleństwo mordu. To również mi się nie podoba. Ma geny wilka, a nie kota. Wilki dziewięciu żyć nie posiadają. Tylko dlatego, że stoję za plecami koleżanki, kiwam aluzyjnie głową, aby koleś próbował dalej i odpędził ją od wariackiego pomysłu.

Naiwny jestem.

Mówimy o Hope Mikaelson. Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że nie byłaby z siebie dumna, gdyby odpuściła sobie metodę: poświęcę się dla ogółu. Mało mi pasuje do niej ta filozofia, a głównie dlatego, że Hope stroni od znajomości. Strzelam też, że zwyczajnie za słabo się poznaliśmy, żebym mógł stawiać takie dramatyczne diagnozy.

Dziewczyna sięga za siebie dłonią. Teraz wzdrygam się totalnie, gdy wyciąga gwałtownie skradziony przez Londyna nóż, a durny stoję za blisko, więc prawie łapię zgona na własne życzenie. Hope jest cholernie zdesperowana, kiedy zaręcza:

— Mam pomysł.

— Nie mów, że mnie uwzględnia — wtrącam się.

Dźgam ją delikatnie palcem w ramię. Rzuca mi przelotne spojrzenie. Nienawidzę takich min. Ależ jest nakręcona na działanie.

— Uwzględnia — odpowiada.

— Miałaś tego nie mówić.

Marudny strasznie dzisiaj jestem. Co się stało z moją rozrywkową duszą? Może to trzeba jakoś leczyć? Pozwalam sobie rozważyć ten problem, a potem przeprowadzam szybką kalkulację i dociera do mnie, że to ten czas miesiąca. Niedługo będzie pełnia, więc to pora zjazdu egzystencjalnych chęci. To wszystko wyjaśnia, ale i uświadamia mi, że jeśli dzisiaj odmówię manianie, pojutrze będę tego żałować.

— Co to za plan? — pyta Ric.

— Zależy jej na tym — wyjaśnia szybko moja koleżanka. — Wróci tu.

Wymachuje nożem jak szalona, dlatego w pewnej chwili łapię ją za łokieć i unieszkodliwiam tę zabawę, nim ta zabawa unieszkodliwi mnie. Muszę poczytać o tych wszystkich śmiercionośnych gównach, które trzymają w szkółce, nim jeden z drugim baranem spróbuje zrobić mi mało śmieszny dowcip.

— Widziałeś w lesie, jak zachowywała się przy Willu? — pada moje imię. Warto się więc zainteresować. Hope wskazuje mnie gestem brody. — Złapali smoczą więź.

NORTHMAN | LEGACIES + KAI PARKERWhere stories live. Discover now