rozdział trzeci

51 8 0
                                    

Louis jęknął, gdy się obudził z uczuciem palącego bólu w rękach, które wydawało się rozprzestrzeniać w górę jego kończyn, niebezpiecznie zbliżając się do reszty ciała. Zaczynał odczuwać prawdziwe skutki tego, co odkrył, iż może nazywać swoją chorobą - palenie i pieczenie, które wstrząsały jego ciałem, przeszywając go z każdej strony. Mógł dostrzec szkło, powoli rozprzestrzeniające się w stronę jego rąk, co go naprawdę przerażało, tak jak i uczucie stopniowego umierania. Poczuł łzę cieknącą w dół policzka i szybko otarł ją swoimi zimnymi, stwardniałymi palcami, skomląc cicho, gdy chłodne szło musnęło jego skórę. Nienawidził tego.

Podskoczył lekko w miejscu, gdy usłyszał niepewne pukanie do drzwi i szybko przetarł oczy, po czym wstał, aby je otworzyć. Harry wyglądał na zaskoczonego, że szatyn wciąż przebywał w swoim pokoju, co wydawało się trochę dziwne, zwłaszcza, że był jeszcze wczesny ranek, ale przecież…Harry był trochę dziwny.

- Zawsze zapominam, jak mało jest tu miejsca – powiedział nerwowo Harry, rozglądając się wokół. – Czuję się nieco źle, że…

- Jest w porządku – rzekł Louis. – To tylko na chwilę, czyż nie?

Chłopak skinął głową. – Racja.

Przez moment obaj stali w miejscu, wpatrując się w siebie, a niezręczne napięcie wisiało w powietrzu, zanim Louis przemówił, przerywając je. – Więc, co mogę dla ciebie zrobić, Harry?

- Och, tak! Ja tylko…Zastanawiałem się nad czymś.

- Wyrzuć to z siebie, Curly – powiedział ze śmiechem Louis, a słysząc ten pseudonim, twarz Harry’ego wykrzywiła się w uśmiechu. Polubił go, choć nie miał pojęcia, dlaczego.

- Zastanawiałem się, czy może… Mógłbym cię narysować?

Louis nie odpowiedział od razu, przypatrując się sposobowi, w jaki Harry przyciskał swój szkicownik do piersi, bawił się nerwowo oprawką zeszytu, spuszczając w dół wzrok, jakby wstydził się swojej prośby. I z jakiegoś powodu, Louis był nią powalony. Sprawiła ona, że jego żołądek nagle wydawał się być pusty, a jego głos był nieco piskliwy, gdy wychrypiał swoją odpowiedź:

- Jasne.

***

Obaj wyszli na zewnątrz. Louis chciał ponownie udać się nad jezioro, ale Harry powiedział, że tamtejsze światło nie byłoby w porządku, więc skończyło się na tym, iż wędrowali w przeciwnym kierunku, w dół zbocza góry, w głąb dżungli. Jeśli miałby być szczerym, był nieco przerażony, ale Harry zdawał się być całkowicie odprężony. Gdzieś po drodze Louis odkrył, że nie tylko całkowicie zaufał Harry'emu w kwestii swojego bezpieczeństwa, ale także czuł się trochę podniesiony na duchu jego obecnością.

- Daleko jeszcze? - zapytał, przerywając milczenie.

Harry przewrócił oczami. - Niedaleko. Las już się przejaśnia. Światło powinno być doskonałe o tej porze dnia. Poczekaj, aż to zobaczysz - powiedział.

Gdy kilka minut później drzewa zaczęły się nieco przerzedzać i para przebiła się przez dżunglę, Harry zatrzymał się, nakazując Louisowi, by szedł przodem.

- Harry?

- Chcę, żebyś zobaczył to pierwszy - wyjaśnił cicho, a Louis skinął głową, idąc się w stronę polany, według instrukcji chłopca. Jego reakcja była podobna do tej, gdy po raz pierwszy zobaczył jezioro; był zachwycony tym, jak wiele ukrytego piękna mieściło się w dżungli, którą zaczął nazywać domem, a fakt, że Harry był gotów, by mu ją pokazać, podzielić się z nim tym pięknem, które odkrył w ciągu kilku lat mieszkania tutaj, był przytłaczający.

breathe gently | l.s. tłumaczenieWhere stories live. Discover now