prolog

150 7 1
                                    

Louis leżał w łóżku, gdy po raz pierwszy zauważył, że coś jest nie tak. Muzyka z iPada grała delikatnie w tle, jego głowa popierała się na dwóch poduszkach, a książka spoczywała na jego piersi. To był jeden z tych leniwych dni, które uwielbiał ponad wszystko. Dni, podczas których nie musiał martwić się o nic, oprócz oddychania i upewniania się czy nakarmił kota. Wciąż miał na sobie piżamę z poprzedniej nocy oraz sweter owinięty wokół ramion, a jego nogi wystawały spod koca.

Zauważył coś dziwnego, gdy skrzyżował swoje kostki, przesuwając się na łóżku aby umieścić się w bardziej komfortowej pozycji i zatrzymując, usłyszawszy dźwięk cichego brzęczenia, kiedy jego palce otarły się o siebie. Potarł nimi o siebie eksperymentalnie, zdezorientowany uczuciem zimna i gładkiego materiału muskającego jego skórę. Wyprostował się na łóżku, sięgając dłonią do swojej stopy i przyciągając ją bliżej twarzy, aby to sprawdzić. Nie panikował. Nie, jego pierwszą myślą było hmm, to ciekawe, a potem zaśmiał się z faktu, że prawdopodobnie powinien zwariować, ponieważ gdy przyjrzał się uważniej, mógł zobaczyć, że czubki jego palców były wykonane z pięknego, przejrzystego niebieskiego szkła. Poklepał palcem w swój duży palec u stopy i zachichotał lekko na delikatny dźwięk brzęczenia, który on wykonał. Gdy poruszył palcami, szkło otarło się o siebie, dzwoniąc cichutko w powietrzu.

- Wow – wyszeptał, całkowicie zafascynowany. Wtedy zdał sobie sprawę, że to nie było do końca normalne i prawdopodobnie było czymś, czym powinien zacząć się martwić. – Cholera.

Ale pomimo tego, że Louis wiedział, iż dziwna zmiana, która zaszła w jego ciele była nienormalna, nie potrafił zmusić się, by pójść do lekarza, w obawie, że zabiorą go i poddadzą eksperymentom. Kto kiedykolwiek słyszał o chłopcu z palcami zrobionymi ze szkła? To nie było coś, z czym spotykasz się na co dzień i Louis był bardziej przerażony tym, jak będzie traktowany przez lekarzy, aniżeli faktem, że jego stopy zdawały się mrowić za każdym razem, gdy się kładł. Kilka tygodni później dostrzegł, że jego palce były całkowicie wykonane z delikatnego, niebieskiego szkła, już nie tylko na końcówkach. Zorientował się, że tak długo, jak był w stanie znieść ból, nadal mógł nimi poruszać, nieco sztywno, ale to wciąż było możliwe.

Kiedy zauważył szkło pojawiające się na opuszkach jego palców, zdał sobie sprawę, że to nie było coś, co tak po prostu przejdzie, albo się zatrzyma i stwierdził, że nadszedł czas, aby to zbadać. Udał się więc do swojej mamy, przekonany, że jeśli ktokolwiek miałby wiedzieć, co powinien teraz zrobić, będzie to ona. Zawsze wiedziała, co robić. Kiedy jej twarz zapadła się odrobinę, gdy chłodnymi palcami dotknął jej własnych palców, wiedział, że to nie będzie tak proste, jak wzięcie leku, sprawiające, że to wszystko minie.

- Szkło twojego taty było zielone – wyszeptała i wybuchła płaczem. W pierwszej chwili nie wiedział, o czym ona mówi, ponieważ jego tata nie miał szklanych rąk oraz stóp, ale potem zorientował się, że mówiła ona o jego biologicznym ojcu, który wyjechał, gdy Louis miał zaledwie dwa lata.

- Mamo? – zapytał delikatnie, a ona uniosła głowę, którą wcześniej schowała w dłoniach.

- Miałam nadzieję, że ten dzień nigdy nie nadejdzie. Nie jestem gotowa by teraz cię stracić, kochanie – zaszlochała, na co Louis się skrzywił.

- O-o czym ty mówisz? – spytał ostrożnie.

Powiedziała, że gdy jego ojciec miał dwadzieścia pięć lat, zauważył, iż jego palce u rąk i stóp zamieniają się w szkło. Wyjaśnił, że to powoli dotyka również jego ręce oraz nogi i wtedy właśnie wyjechał, twierdząc, że nie chce, aby jego niezwykle bolesna i powolna śmierć wpłynęła na życie rodziny. Kilka tygodni później otrzymała list, w którym naukowiec szczegółowo opisał kilka ostatnich dni jego życia, uwzględniając w to sposób, w jaki jego narządy wewnętrzne powoli zamarzły i złączyły się ze sobą, zanim kompletnie nie zamienił się w posąg. W człowieka ze szkła.

Louis siedział nieruchomo przez chwilę, po czym spojrzał na swoją mamę; w jej oczach wciąż świeciły łzy. – Wyjeżdżam – oświadczył cicho, zaś ona starała się go dotknąć, lecz Louis odciągnął z dala jej ręce. – Odchodzę właśnie teraz, mamo, i już nie wrócę.

Spuściła wzrok na swoje dłonie. – W porządku.

Louis potrzebował zniknąć, udać się w jakieś piękne miejsce, gdzie bolesny proces powolnego tracenia umiejętności poruszania kończynami będzie tłumiony przez intensywność otaczającego go świata. Pomyślał, że zawsze chciał wyjechać gdzieś daleko. Takim sposobem wybrał niewielką wyspę u wybrzeży Afryki, którą nie zamieszkiwali żadni stali mieszkańcy.

Jednego dnia wskoczył do samolotu i nigdy nie wrócił.

Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie trzymać się z dala od wszystkich - trzymać się jak najdalej od ludzi, aby mógł rozpocząć proces umierania w spokoju. Takim sposobem wędrował pieszo przez afrykańską dżunglę, podążając za mapą sporządzoną przez tubylców do małego domku, który był ukryty gdzieś w zaroślach. Człowiek, który narysował tę mapę powiedział, że po małym remoncie to byłoby idealne miejsce, aby znaleźć trochę samotności.

Ciężki, piżmowy zapach dżungli opuścił nozdrza Louisa, kiedy odsunął on ścianę winorośli, po czym zamarł w miejscu. Na skale oddalonej nie więcej niż 100 metrów od niego siedział chłopiec. Był zgarbiony przy notatniku, szkicując szaleńczo, a kiedy Louis powędrował po linii jego wzroku, zauważył, iż przyglądał się on pięknemu, niebieskiemu ptakowi, odpoczywającemu na sąsiedniej gałęzi drzewa. Louis uśmiechnął się na ten widok; coś, co można było zobaczyć tak zwyczajnie na ruchliwych ulicach Londynu, zostało przeniesione w te odizolowane i egzotyczne miejsce.

Zrobił krok do przodu, a patyk chrupnął pod jego stopą. W tym samym czasie, gdy ptak odleciał z gałęzi, migocząc niebiesko-żółtymi skrzydłami, chłopiec odwrócił się na skale i Louis był zmuszony sprostać oskarżycielskiemu spojrzeniu jego błyskotliwych, zielonych oczu.

breathe gently | l.s. tłumaczenieWhere stories live. Discover now