Rozdział 6✔

162 12 17
                                    

Dzień zaczął się na pozór spokojnie. Lekki wiatr wiał za oknami w Wierzy Gryffindor, spomiędzy chmur padały lekkie promyki słońca, rozgrzewając Hogwarckie błonia. Sobota zapowiadała się dość przyjemnie, choć pewna osoba czuła się zupełnie inaczej niż inni.

Ową osobą była Julia Potter, która tego dnia wstała w o dziwo bardzo złym humorze. Każda próba poprawienia go przez którąś z osób była marna. Dziewczyna przeczuwała coś okropnego, czuła, że jeszcze tego dnia wydarzy się coś strasznego. Niestety nie wszyscy jej słuchali..

- Mówię serio, czuję to w kościach - tłumaczyła brunetka leżąc na fotelu w Pokoju Wspólnym wraz z pozostałymi huncwotami i rozmawiając o swoim samopoczuciu.

- Zignoruj to, to za chwilę minie - radził Peter, jednak ta na przekór wszystim się przejmowała.

- Tego nie da się olewać, strasznie utrudnia funkcjonowanie.

- Może idź na krótki spacer? Świeże powietrze dobrze Ci zrobi - zaproponował Lunatyk.

- Ja mam lepszy pomysł - wtrącił Syriusz. - Wszyscy razem pójdziemy do Hogsmeade!

- Jestem za! - wykrzyknął James.

- Ja też - odparł Lupin. - Peter?

- Możemy.

- Julia? - spytał Łapa.

Dziewczyna zastanowiła się chwilę. Jednocześnie odczuwała silny ból głowy i brzucha oraz duszności, również coś bardzo mocno podpowiadało jej, żeby nie szli i zarówno serce mówiło, żeby iść i spędzić miło czas z przyjaciómi. Słuchaj głosu serca, jak to mówią.

- Idę - odpowiedziała.

Jak postanowili, tak zrobili i już po kilkunastu minutach przemierzali tajne przejście prowadzące do piwnicy Miodowego Królestwa.

Do Pubu pod Trzema Miotłami dotarli bez większyć trudności, jednak owe miały się dopiero zacząć.

Przekraczając próg pomieszczenia szatynka poczuła mroczki przed oczami, później utraciła równowagę, ktoś ją złapał a ona otworzyła szeroko oczy w lekkim szoku.

- Wszystko okej? - spytał James, który to jak się okazało ją podtrzymywał.

- Mam dziwne przeczucia.. - mruknęła dziewczyna. - Ale jest okej - dodała już nieco pewniej.

- Dobra, chodźcie już do stolika - pospieszył ich Remus.

Huncwoci znaleźli wolny stolik i zajęli przy nim miejsca. Po krótkim czasie czekania podeszła do nich kelnerka. Ta była nieco inna niż ostatnim razem, była to sympatyczna, niska starsza kobieta z serdecznym uśmiechem.

- Co dla Was, kochaneczki? - spytała wręcz tryskając pozytywną energią.

- Pięć razy piwo kremowe i.. - Syriusz rozejrzał się znacząco po towarzyszach oczekując, czy nie będą chcieli sobie czegoś domówić. - To tyle.

Kelnerka napisała coś ja niewielkim kawałku pergaminu i zniknęła w pomieszczeniu za barkiem.

Podczas oczekiwania na zamówienie, nagle budynek lekko, ale odczuwalnie się zatrząsł.

Z upływem kilkunastu sekund trząsienie znacznie się wzmożyło, poza tym z zewnątrz słychać było głośne odgłosy, krzyki, złowrogi śmiech, piszczenie, płacz, nikt nie wiedział co się dzieje.

Przerażeni ludzie zaczęli masowo opuszczać budynki w których przebywali, gdyż groziło im już zawalenie. Na dworzu wcale nie było lepiej. Człowiek na człowieku, co pewne, dalsze odległości "dziury", z których słychać było niezbyt przyjemne zaklęcia..

Piątka gryfonów czym prędzej wstała i zaczęła stopniowo przepychać się ku wyjściu. Nie było to takie proste, gdyż tłum wypływał z chaty bardzo mozolnie. W końcu jednak udało im się wyjść na zewnątrz, ale to co zobaczyli zaparło im dech w piersiach.

Na niebie widniał znak.

Czaszka, z której ust wypełzywał wąż..

A to oznaczało jedno...

Śmierciożercy.

Wszystko zaczęło się dziać strasznie szybko. Czarne kłeby dymu schodziły ku ziemi, zmieniając się w ludzkie postury strzelające na ślepo niewybaczalnymi zaklęciami. Co po niektórzy starali się unikać czerwonych i zielonych promieni, lecz mało komu się to udawało.

Po pewnym czasie paniki i starań ucieczki, Julia zrozumiała, że jest sama. Nie widziała dookoła żadnej znajomej twarzy. Wręcz przeciwnie. Naprzeciw niej była nieznajoma jej osoba, która na zrównoważoną psychicznie raczej nie wyglądała. Mężczyzna. Wysoki. Bardzo wysoki. Z włosami na twarzy i wszędzie dookoła. I kły. Wystające z jego twarzy, długie, ostre, krwiożercze. Nie musiała się długo zastanawiać, żeby zrozumieć, że ma do czynienia z wilkołakiem. Jej tętno zacznie podskoczyło, serce zaczęło walić jak szalone, zaczęła się cała pocić. Zauważyła też nienaturalną postawę śmierciożercy. Nieco schylony, patrzący jej złowieszczo w oczy, z wystawionymi kłami. Jasne było, że szykuje się do ataku. Julia jednak w panice nie mogła się choćby poruszyć, tym bardziej znaleźć różdżki. Stworzenie odrobine się cofnęło, sygnalizując, że za kilka sekund skoczy.

W ostatnim możliwym ku temu momencie w jego kierunku poleciał jasnoniebieski promień zaklęcia oszałamiającego. Następnie osoba podniosła szatynkę i czym prędzej udała się do Hogwarckiego skrzydła szpitalnego.

Tym czasem Peter podczas całej akcji nie odstąpił Remusa ani na krok. Trzymali się razem, dla większych szans na przeżycie. Trzymali różdżki w gotowości i nie pozwalali sobie zgubić towarzysza z pola widzenia.

Nagle jednak uświadomili sobie, że nie przepychają się już przez tłum ludzi. Znaleźli się w niewielkiej strefie bez innych osób. Ale to oznaczało jedno. Bezpośredni kontakt ze śmierciożercą.

Zaczęli się histerycznie rozglądać, szukając wzrokiem źródła aktualnie największego zagrożenia. I znaleźli je. Kobieta. Wysoka, szczupła, czarnowłosa kobieta. Różdżkę miała przez cały czas wycelowaną w Petera. Nie czekając ani chwili wyszeptała w jego kierunku formułe:

- Sectup sempra.

Blondyn po chwili upadł na ziemie, wykrwawiajac się i łkając po cichu. Remus był w takiej panice, że nie wiedział jak może mu pomóc. Teraz jedna ważniejsze było, aby i jemu nic się nie stało.

Usłyszał z na przeciwka głęboki, elegancki głos.

- Wiem, kim jesteś - szepnęła, jednak Lupin doskonale wszystko słyszał.

- Nic o mnie nie wiesz! - zaprzeczył natychmiast zdruzgotany.

- Wiem więcej niż myślisz, wilkołaku..

Chłopakowi serce podeszło do gardła.

Jak? Skąd? Po co? Dlaczego?

- Dołącz do szeregów Czarnego Pana, a nie spotka Cię krzywda - kontynuowała.

- Nigdy! - krzyknął, coraz bardziej panikując.

- Zastanów się, pożałujesz, jeśli się nie zgodzisz.

- Nie. - odparł, dobrze wiedząc co za chwilę go czeka.

- No cóż, szkoda.. Reduca morente* - powiedziała beznamiętnie, a brązowy promień uderzył w Remusa, powodując, że ten zaczął się zwijać z bólu, a kobieta zniknęła w kłębie czarnego dymu..

____________

*Reduca morente - wymyślone przeze mnie czarno magiczne zaklęcie, polegające na stworzeniu w różnych miejscach ciała kilkunastu głębokich skaleczeń, które sprawiają poszkodowanemu ogromny ból.

Instynkt Rysia || Syriusz BlackWhere stories live. Discover now