Rozdział XI

152 7 6
                                    

Elizabeth

Wczorajszego dnia przywieziono mojego konia. Moją piękną kasztanową klacz nazwaną przeze mnie Aurorą. Bardzo cieszyłam się z tego powodu, gdyż odkąd tu jestem, bardzo chciałam udać się na przejażdżkę do pobliskiego lasu. Bardzo mi tego brakowało. Od dziecka uwielbiałam jeździć konno i od zawsze był to nieodłączny element mojego życia. Mimo że księżniczki czy królowe nie powinny jeździć tak często konno, bo nie wypada tak damie,  to ja to kochałam. Czasem warto złamać jakąś zasadę. W stajni, tak jak prosiłam, przygotowano odpowiednie miejsce dla Aurory. Zaprowadzono ją tam, a także napojono i nakarmiono. Nie wzięłam jej wczoraj na przejażdżkę, ponieważ chciałam, aby odpoczęła po długiej podróży. Natomiast dzisiejszego dnia uznałam, że moja klacz już na tyle odpoczęła, abym mogła zabrać ją na przejażdżkę. W mojej komnacie ubrałam się w odpowiedni, wygodny strój do jazdy. W tym samym czasie służący przygotowywali Aurorę. Gdy obie byłyśmy gotowe, ruszyłyśmy w drogę. Nie wyruszyłyśmy same, gdyż byłoby to zbyt niebezpieczne, więc towarzyszyło nam dwoje rycerzy. Droga do sąsiadującego lasu prowadziła przez łąkę. Ładną, kwiecistą łąkę. Będąc już w lesie, usłyszałam piękny, przyjemny dla uszu śpiew ptaków. Wsłuchując się, mogłam usłyszeć także brzęczenie owadów. Na mojej klacz jechałam dość wolno dlatego, że byłam dość mocno zachwycona tym lasem. Było bardzo zielono, a on sam wydawał się dość niezwykły. Niby był taki sam jak inne lasy, w których byłam do tej pory, jednakże wydawał się piękniejszy niż inne. Może przesadzam, może nie. Może to kwestia tego, że tak dawno nie byłam w lesie? Nie mam pojęcia. Pozwoli zbliżałyśmy się do leśnej polany, w której prześwitywały duże promienie słońca, a w tle było słychać dźwięk strumyku. Na polanie zeszłam z klacz i zaprowadziłam ją do strumienia, aby mogła napić się wody. Na pewno chciało jej się pic w ten dość ciepły dzień. Rycerze, którzy nam towarzyszyli także zeszli ze swych koni. Podziwiając piękno natury, usłyszałam tupot jakiegoś nadjeżdżającego konia. Powoli, z gracją obróciłam się za siebie. Ujrzałam Williama na jego śnieżnobiałym koniu. To znowu on- pomyślałam. Jeszcze jego mi tutaj brakowało. Najwyraźniej wypytał służbę, gdzie się wybrałam, a oni jak to królowi wszystko mu powiedzieli. Śledził mnie. To pewne.

-Czego chcesz?- zapytałam oburzana. Chciałam spokojnie odpocząć, ale nie było mi to dane przez niego.

-Chciałem wreszcie porozmawiać i wyjaśnić kilka kwestii- powiedział łagodnie, wysilając się na delikatny uśmiech.

-Wiesz, że chciałam tutaj w spokoju odpocząć? Bez zbędnego denerwowania się- powiedziałam, marszcząc brwi.

-Domyślam się, jednakże nasza rozmowa nie zajmie długo. Proszę, wysłuchaj mnie.

-Dobrze, więc słucham, ale prosiłabym, abyś się streszczał.

-Przede wszystkim chciałem przeprosić za wszystkie szkody, jakie Ci już zdążyłem wyrządzić. Nie wiem, co mną kieruje. Może sam diabeł, a może po prostu taki jestem. Doskonale wiem, że nie powinienem sypiać ze służącymi, ale to było silniejsze ode mnie. Bardzo żałuje...-przestał mówić, ponieważ przerwałam mu.

-Żałujesz? To wszystko zapewne kazała Ci powiedzieć twoja matka- rzekłam podniesionym głosem. Miałam ochotę go uderzyć, ale nie zrobiłam tego.

-Nie kazała mi tego wszystkiego mówić. Mówię to z własnej woli. Doszedłem do wniosku, że źle postępuje. Być może ty oczekujesz miłości ode mnie, ale ja nie jestem w stanie ci jej dać. Nie kocham Cię i najprawdopodobniej nigdy nie pokocham. Oboje wiemy, że nasze małżeństwo jest małżeństwem politycznym, a także wiemy, jak takie małżeństwa wyglądają. Nie musimy się kochać, ale tolerujmy się. Żyjmy w zgodzie- powiedział ,patrząc mi prosto w oczy. Moje usta zaczęły drżeć.

-Żyjmy w zgodzie? Tolerujmy się? Jak śmiesz tak mówić! Jak mam Cię tolerować i żyć z tobą w zgodzie, gdy ty mnie zdradzasz?- poczułam gule w gardle. Byłam bliska płaczu.

-Nie będę już tak robić. Obiecuję. Chce być lepszym królem. Przepraszam Cię- mówiąc to, chwycił mą dłoń, którą od razu mu wyrwałam.

-Teraz obiecujesz, ale ja ci nie wierzę. Na pewno mnie zdradzisz za dzień, dwa, za tydzień czy za miesiąc. Ja wiem, że  to prędzej czy później nastąpi. Skończyłeś? Przytaknął głową.

-Więc żegnam. Proszę Cię, nie jedz za mną i daj mi spokój.

Po tych słowach podeszłam do Aurory i wsiadłam na nią. Moja eskorta zrobiła to samo. Chwilę później ruszyłam w drogę do pałacu, nawet nie spoglądając na Williama

Elizabeth i William | Władza i miłość Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt