Chapter 9

529 35 9
                                    

Tw zabójstwo, dużo przekleństw, przemoc



16 lat wcześniej...

Kłamstwem byłoby powiedzieć, że się nie bał. Był przerażony jak chyba nigdy wcześniej. Jego mama znowu pijana spała na kanapie, tak jak każdego poprzedniego dnia wcześniej. Przykrył ją śmierdzącym papierosami, albo innym gównem kocem i czekał...

Poprzedniego wieczoru gdy ten kutas, Jack- facet jego mamy w końcu zasnął przed telewizorem z puszką piwa w ręce, Sebastianowi udało się wyciągnąć spluwę mężczyzny.

Mógł załatwić sprawę już tamtego wieczora, ale za bardzo spanikował i ostatecznie schował broń pod łóżko w swoim małym pokoiku. 

Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, nastolatek poczuł jak dreszcze przebiegają mu po kręgosłupie. Słyszał odgłos ciężkich kroków stawianych  w salonie.

-Georgeta, szmato wstawaj. Gdzie moja spluwa kurwo?!- Jack potrząsnął nieprzytomną kobietą, a przez brak reakcji uniósł swoją, ciężką, wielką łapę, aby ją uderzyć.

Teraz, albo nigdy, chłopiec powtarzał sobie w myślach, aby dodać sobie odwagi. Jeśli to zrobi, już wszystko będzie dobrze. Mama odstawi alkohol i dragi, a on jej wybaczy, że przestała się nim interesować, że zdarzyło jej się pod wpływem alkoholu go uderzyć, że sprowadziła do domu Jacka. Będą rodziną, szczęśliwą rodziną. Koniec wiecznego lęku i przemocy, tylko musi to zrobić. 

-Zostaw moją mamę- naprawdę starał się, żeby jego głos brzmiał stanowczo, nie jego wina, że gdzieś po drodze mu zadrżał. 

Nie można go obwiniać, miał tylko piętnaście lat i celował z prawdziwego pistoletu do człowieka, chociaż czy tego tyrana można było jeszcze nazwać człowiekiem? Mężczyzna obrócił się do chłopca z obrzydliwym uśmiechem przyklejonym do twarzy.

-No proszę ta mała ciota w końcu pokazała jaja- zarechotał- I co gówniarzu zastrzelisz mnie? 

Sebastianowi trzęsły się dłonie jakby miał dostać ataku padaczki, jego duże niebieskie oczy zaszły łzami.

- Gówno zrobisz bachorze, nie masz jaj, aby to zrobić mała cioto. Oddawaj spluwę- warknął.

 Skierował pięść aby uderzyć bruneta, ale nim zdążył to zrobić  pomieszczenie opanował dźwięk huku pistoletu, a sekundę później huk opadającego martwego ciała na podłogę. Hałas był tak głośny, że obudził matkę chłopca. To koniec  pomyślał zapłakany nastolatek. Nie potrafił się utrzymać na trzęsących się nogach więc opadł na podłogę obok trupa.

-Coś ty zrobił gnoju jebany?!- wrzasnęła z przerażeniem wciąż nietrzeźwa matka.

- J-ja mamo, o-on już nas nigdy nie skrzywdzi, jesteśmy wolni mamu...- nie mógł dokończyć, bo jego mamusia o którą tak bardzo chciał walczyć złapała go za włosy i popchnęła na ścianie, a potem sama się przewróciła, bo nie była w stanie utrzymać równowagi.

Sebastian czuł pulsujący ból i jak przez mgłę słyszał tylko wrzask mamy.

Na konsekwencje nie musiał czekać długo, bo już następnego dnia rano do ich mieszkania wpadła banda uzbrojonych facetów. Mężczyzna który wszystkim dowodził podszedł do tym razem naćpanej kobiety i uderzył ją kilka razy.

-Szmato zabiłaś mojego człowieka, teraz ja muszę zrobić to samo z tobą- kobieta w odpowiedzi zwymiotowała na buty oprawcy. -Jebana suka...

-Niech pan ją zostawi! To ja to zrobiłem! Nie zabijaj mojej mamy!- do pokoju wbiegł piętnastolatek.

Mężczyzna puścił kobietę i przyjrzał się z szyderczym uśmiechem przestraszonemu dzieciakowi. 

-Zdajesz sobie sprawę, że czekają cię konsekwencje młody?- uniósł brew.

-Zabij mnie, ale ją zostaw- otarł łzy, w środku telepiąc się ze strachu.

-Masz szczęście młody, że wraz ze śmiercią Jacka znalazło się wolne miejsce. Zbieraj się, pracujesz dla mnie. 




Okay więc nie jestem pewna co do tego rozdziału. Chciałam jak najlepiej ukazać emocje dlatego nie pisałam tego z perspektywy Carmen, ale wciąż nie jestem przekonana czy brzmi to do końca tak jak chciałam. Jakby w mojej głowie brzmiało to całkiem dobrze... Ale no wy oceńcie. Dziękuję za przeczytanie, każdą gwiazdkę i szczególnie za komentarze

Just ride ||Sebastian StanTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon