VIII

193 17 62
                                    

Okropne kalifornijskie słońce jakimś niewytłumaczalnym cudem zdołało przedrzeć się przez skrupulatnie zasłonięte poprzedniego wieczora okna. Promienie prześwietlały wnętrze moich zaciśniętych powiek i czerwone światło powoli wytrącało mnie ze snu, co, jak możecie przypuszczać, nie było mi zbytnio na rękę, tym bardziej, iż najchętniej przespałbym cały dzień. Obolały po poprzednim wieczorze, oświadczyłem swoim oczom, że nie mam zamiaru się nigdzie ruszać. Niestety Slash zadecydował inaczej.

– Nie ociągaj się Axl i wstawaj. Pamiętasz, że dzisiaj gramy koncert? – Przywitał mnie, ledwo wszedłszy do pokoju, i podał mi kubek parującej jeszcze kawy. Upiłem łyk. Zanim do mnie dotarł sens wypowiedzi, zdążyłem się już nim zakrztusić.

– Jaki koncert? – Wykaszlałem, wywalając język na zewnątrz. To musiał być przezabawny widok, bowiem gdy się duszę, wyglądam jak kot, który połknął kłaczek… Slash na szczęście oszczędził mi skrępowania i nawet się nie zaśmiał. 

– No, z chłopakami, w Roxy. – Rzekł jakby nigdy nic. – Umawialiśmy się przecież kilka dni temu. Nie gadaj, że nie pamiętasz!

Na początku gapiłem się na niego jak na dziwne, tropikalne zwierzę o zdeformowanej morfologii. O czym on mówi? – Główkowałem. Uniesione brwi musiały mnie zdradzić.

Slash wręcz ryknął śmiechem, aż się zaczerwieniłem. 

– Ty naprawdę nie pamiętasz. – Wydobył z siebie korzystając z resztek powietrza, jakie mu pozostały. 

Postanowiłem spróbować zachować honor i z całą pewnością siebie, którą mogłem zebrać mimo koloru a'la pasatta z pomidorów na twarzy, odparłem:

– Ależ oczywiście, że pamiętam! Koncert, w Roxy, dzisiaj. Ja, nie pamiętać, insynuacje! 

– Już się mi tutaj nie napinaj i nie oburzaj, bo Cię sprzedam na dwór brytyjski! – Dogryzał, wpatrując się w moje wysiłki z ciepłym uczuciem, podszytym niedowierzaniem doprawionym szczyptą zażenowania. 

Odstawiłem pusty kubek po kawie na podłogę i przechyliłem się do przodu. Zgodnie z planem, mój podbródek wylądował dokładnie na ramieniu Slasha. Po pokoju poniosło się ciche westchnięcie.

– Tak mi się nie chce. – Wyznałem. – I kompletnie nie wiem jak się przygotować. Co w ogóle gramy? 

– To co zwykle. Sam wybierz repertuar. Może "Think About You"?

Zacisnąłem wargi w szerokim uśmiechu, tak że w kącikach moich oczu aż pojawiły się zmarszczki; radości oczywiście. 

– Myślę, że to świetny pomysł. – Powiedziałem i cmoknąłem mojego wspaniałego chłopaka w nos. 

Spędziliśmy całe popołudnie na przygotowaniach. Slash ćwiczył riffy, a ja rozgrzewałem swój aparat głosowy oraz, jakżeby inaczej, szykowałem się do występu również fizycznie. Nastroszyłem włosy (nie mówcie Slashowi, że znów zużyłem cały lakier), pomalowałem paznokcie i przypudrowałem twarz. Tak wymuskany wdziałem na siebie trochę już przyciasne, lecz wciąż nieziemsko na mnie wyglądające spodnie i dopasowałem do nich biały podkoszulek. Kosztowało mnie to trochę wysiłku, przyznaję. Zastanawiałem się właśnie nad biżuterią, kiedy wszedł Slash.

– Gotowy? – Zapytał.

Nie patrząc na niego, rzuciłem:

– Jak myślisz, lepiej wziąć te rzemykowe bransoletki czy łańcuszek?

– Obojętnie. – Mruknął gardłowo, po czym objął mnie od tyłu. – We wszystkim będziesz wyglądać zabójczo.

Poczułem jak gorący szept, który właśnie omiótł moje ucho przenika niczym afrykański samum do wszystkich mięśni jakie posiadałem. Zachichotawszy nerwowo, wyrwałem się z uścisku chłopaka i ostatecznie zdecydowałem się na bransoletki.

Somebody That I Used To Love ~ SlaxlWhere stories live. Discover now