II

315 24 16
                                    

Zaczęliśmy ze sobą chodzić. Oficjalnie. 

Pewnego wieczoru zostaliśmy w Hell House sami. Duff zabrał Stevena nad morze, a Izzy jak zwykle gdzieś zniknął i było pewne, że nie wróci do rana. Otaczała nas głucha cisza, przerywana jedynie od czasu do czasu uderzeniami kropli deszczu o szyby i cichym tykaniem zegara. W żółtym świetle jedynej lampy mieszkanie nabrało zachęcającego ciepła. Zrobiło się nastrojowo. Oczywiście, jako że pozostali wyświadczyli nam taką przysługę, że nas opuścili, postanowiliśmy skorzystać z okazji. Choć od tamtej rozmowy minęło już sporo czasu (wystarczająco długo, by moje zadrapania zdążyły się zagoić) nie okazywaliśmy sobie dotąd szczególnej czułości. Przelotny uścisk dłoni, przytulenie po udanej próbie – to było wszystko. Co nami kierowało? Sam nie wiem. Czy to mój wewnętrzny strach przed brakiem akceptacji? Chciałem z tym walczyć, ale od zawsze brakowało mi sił. Wołałem zadowalać ludzkie oczekiwania, nawet w najbardziej awangardowy sposób, ale jednak. Bałem się łatki dziwaka. 

Pusty dom zapewniał nam spokój i brak oceny ze strony ludzi. Było tylko nas dwoje. A my sobie ufaliśmy. Pierwszy raz mogłem robić co chciałem i czuć, że nie zostanę za to wyśmiany. Mam nadzieję, że Slash czuł się tak samo przy mnie. 

Zamknęliśmy drzwi na klucz (Niespodzianka! Okazało się, że jednak mamy coś takiego jak klucz!) i od razu wydało mi się, że moje mięśnie stają się mniej naprężone. Slash podszedł do mnie. Jego szerokie dłonie objęły mnie w pasie, a moją świadomość zalała fala brązowego ciepła, płynącą z jego tęczówek. Wpatrywałem się w nie jak oczarowany. Przypominały mi czekoladę, tą drogą i bogatą w smaku, która wszyscy kochają. Mimowolnie uśmiechnąłem się w odpowiedzi na rozkosz, którą mnie otaczały. 

– Co chciałbyś zrobić, Axlie? – Spytał flirciarsko Slash, nie omieszkając użyć tego specyficznego, niskiego tonu, który zawsze powalał mnie na kolana. Na domiar złego przybliżył swoją miednicę do mojej i zaczął lekko bujać się na boki. Dziwił się, że odebrało mi mowę? 

– Umm… – Zdążyłem tylko wyjąkać, kiedy drugi chłopak już znaczył pocałunkami linię moich włosów i zbliżał się niebezpiecznie blisko szyi. Nie mogłem pozwolić by się do niej dostał. Nie chciałem stracić resztek panowania nad sobą. Przynajmniej nie dzisiaj… – Może obejrzymy film? – Wymyślona na poczekaniu propozycja wkrótce opuściła moje usta. Oblizałem wargi, czując dotyk podbródka Slasha na obojczyku. 

– Film? – Zamruczał. – Miałem inne pomysły…

– Tak, film. – Uciąłem szybko. 'Żadne pomysły mnie nie obchodzą.' – wmawiałem swojemu mózgowi uparcie, choć ten był chyba nieco odmiennego zdania. 

– Skoro chcesz… – Slash odsunął się ode mnie tak, że nasze ciała znów znalazły się w bezpiecznej odległości. Popatrzyłem mu w oczy, przygryzając wargę. 'Wybacz, nie jestem gotowy' – mówiło moje spojrzenie. 

Usiadłem na kanapie. Slash podszedł do telewizora i wyjął z szafki stare, rozwalające się pudło z kasetami. Nie było ich wiele. Większość to stare hity ze sklepu "Wszystko po dolarze", które widzieliśmy już tyle razy, że mogliśmy cytować fragmenty z pamięci. Przejrzałem tytuły. "Lśnienie" Kubricka, "Ojciec chrzestny" Coppoli, "Lot nad kukułczym gniazdem" Formana… Westchnąłem głośno. Jakoś nie miałem na żaden ochoty. W międzyczasie Slash zdążył rozłożyć się w drugim rogu kanapy i z wyrazem ewidentnego znudzenia bawił się zapalonym papierosem, z powolnym wyrafinowaniem przekładając go między palcami i od czasu do czasu zaciągając się okropnym w smaku dymem. Mój wzrok zatrzymał się na opakowaniu z filmem o wdzięcznym tytule "Maurice". Nigdy wcześniej się na niego nie natknąłem. Skąd on się w ogóle tu wziął? Nie zawracałem sobie tym długo głowy. 'Pewnie jeden z chłopaków kupił" – wydedukowałem. 

Somebody That I Used To Love ~ SlaxlWhere stories live. Discover now