VI

188 19 33
                                    

Wyszedłem na ulicę. Wysokie latarnie rzucały okrągłe plamy światła na moją osobę. Przede mną snuły się cienie, cienie, których najchętniej bym się pozbył. Silne postanowienie biło niczym dzwon w mojej skołatanej głowie, z każdym uderzeniem wpijało się w strukturę nerwów z coraz większą siłą. Przyspieszyłem kroku, równał się teraz z oddechem.

Nade mną migały pojedyncze gwiazdy, jedyne towarzyszki mojej niedoli. Księżyca nie było, i dobrze. Ostatni raz spojrzałem w niebo, ostatni raz podłączyłem punkty Wielkiego Wozu. Jak to pięknie brzmi - przeleciało mi przez myśl - ostatni raz... Smutny uśmiech zagościł na mojej twarzy, gdy zauważyłem nadjeżdżający z zdecydowanie za dużą prędkością samochód. Nawet nie raczył załączyć świateł. Ach, typowi kierowcy z LA. Miałem szczęście że przyszło mi umierać właśnie tutaj.

Szybko oceniłem odległość. Pięć metrów to chyba niewystarczająca droga hamowania, prawda? Teraz albo nigdy. Wziąłem głęboki oddech; biedne ciało jeszcze nie wiedziało, że już za chwilę nie będzie mu potrzebny. Zamknąłem powieki, zacisnąłem pięści i wbiegłem na jezdnię. Pisk opon jaki zaraz potem nastąpił był wręcz muzyką dla moich uszu, byłem pewien, że się udało. Pierwszy raz od wielu tygodni szczerze się roześmiałem.

Zdziwiło mnie jednak, że nie poczułem żadnego uderzenia. Czy śmierć, tym bardziej przez potrącenie, nie powinna choć trochę boleć? Nigdy nie umierałem, no ale... Skonsternowany uniosłem powieki - nic się nie zmieniło. Ciężar tego osądu dosłownie przygniótł mnie do ziemi. Leżałem na jezdni, wylewając więcej łez niż świeżo urodzone niemowlę, przeklinając siebie, samochód i cały wszechświat. Głupi mazgaj, tchórz, który nawet zabić się nie potrafi przyzwoicie! Zasługujesz na cierpienie, powtarzałem sobie, nawet piekło byłoby dla ciebie zbyt przyjemną opcją.

Ale wiedziałem też, że życie samo w sobie nie jest dla mnie. Musiałem wymyślić coś innego. Pomysł nie krył się długo; wkrótce skierowałem swoje kroki do małej, obskurnej apteki za rogiem. Po drodze poddałem się długim rozmyślaniom, wspominałem całą przeszłość, wytykałem sobie swoje własne błędy. Jeśli byłem w czymś mistrzem, to chyba tylko w samokrytyce. Zatopiony w myślach nie zauważyłem nawet przeszklonego wejścia do apteki; oczywiście musiałem się w nie uderzyć. W końcu jednak udało mi się znaleźć w środku.

- Dobry wieczór, w czym mogę pomóc? - Aptekarka zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, nawet nie siląc się na mniej zjadliwy ton. Nie dziwię się, od tygodnia się nie myłem, a poza tym prawie skończyłem pod kołami. Pewnie wyglądałam jak menel spod mostu z tymi skołtunionymi kłakami na głowie, pryszczatą cerą i śladami kurzu i oleju na całym ciele.

- Chciałabym kupić tabletki na kaszel. - Mruknąłem, udając, że dusi mnie w gardle. - O tamte. - Wskazałem na małe, niebiesko-białe pudełeczko. Miałem nadzieję, że jedno wystarczy. Znałem ten lek, był tam jakiś silny związek, którego nazwy teraz nie pamiętałem. Pamiętałem jednak co zalecił mi lekarz: nigdy nie łączyć z alkoholem.

- Zdaje pan sobie sprawę, że zawiera on substancje uzależniające? Proszę stosować maksymalnie dwie tabletki dziennie. - Kobieta zaczęła coś ględzić, patrząc na mnie jeszcze bardziej podejrzliwie, ale już nie zwracałem na to uwagi. Byłem o krok od celu. Wystarczyło zapłacić.

Wysypałem kilka drobniaków na ladę, wprawiając tym samym farmaceutkę w jeszcze większy szał i szybko wybiegłem z apteki. Zmierzałem do Rainbow. Nie wiem czemu, ale miałem do tego miejsca szczególny sentyment. Miło byłoby zobaczyć je jeszcze choć raz, zanim przeniosę się na drugą stronę.

Zadymione, ponure wnętrze lokalu podziałało na mnie dziwnie kojąco. Wokoło było pełno pustych stolików, aż dziw, z tego co pamiętam, rzadko dało się tu dojrzeć choć skrawek obitej odrapaną, czerwoną skórą kanapy. Ucementowane dawno postanowienie popchnęło mnie jednak prosto do baru, gdzie zająłem swoje stare miejsce, dobre miejsce. Co prawda sporo już dzisiaj wypiłem, ale znając tutejsze zwyczaje i tak dostanę alkohol, jeśli tylko będę mieć wystarczająco dużo kasy i przyzwoite kontakty. A miałem.

Somebody That I Used To Love ~ SlaxlWhere stories live. Discover now