IV

262 17 13
                                    

Przez pierwszy tydzień radziliśmy sobie zaskakująco dobrze. Ludziom dookoła mogłoby się zdawać, że tamto nigdy się nie wydarzyło. Ja i Slash spędzaliśmy ze sobą czas jak dawniej, rozmawialiśmy, graliśmy, a nawet spaliśmy razem. W ciągu dnia zdarzały się nawet momenty, kiedy nasze ręce muskały się i wspomnienia złotego wieku naszego związku atakowały mój mózg jak rozpędzony, niemożliwy do zatrzymania towarowy pociąg. Jeśli próbowałem zmienić tor lub gwałtownie go zahamować, sypały się jedynie iskry wspomnień, parzące ślady przeszłych pocałunków i wspólnych śmiechów. Mimo iż nie rozmawialiśmy na temat tamtego pobicia, w końcu obiecaliśmy sobie zapomnieć, to ja wciąż pamiętałem. Jeśli nawet udawało mi się na chwilę wyrzucić wspomniane zdarzenie ze świadomości, ono i tak zawsze tam było i, co chyba najgorsze, odbijało się na moim zachowaniu.

Pewnego wyjątkowo spokojnego popołudnia wybraliśmy się ze Slashem na przechadzkę po Los Angeles. Przyroda zamarła. Słońce paliło nasze odsłonięte ramiona, a rozgrzany do czerwoności chodnik nawet przez podeszwy dawał o sobie znać. Wyziewy pojedynczych samochodów i dym z papierosów drażniły nasze nozdrza. Mimo to gawędziliśmy jak nigdy nic i nawet pomyślałem, że od tego momentu wszystko zacznie się wreszcie układać. 

– Widziałeś kiedyś coś takiego? – Slash, rechocząc, wskazał na wyjątkowo wysiloną reklamę jakiegoś napoju. 

Kobieta szczerzyła zęby z wielkiego billboardu jak  pirania i trzymała w ręku butelkę nie wyglądającego zbyt zachęcająco, zielonego specyfiku. Podpis na plakacie wołał równie zielonymi literami: "Dzięki temu już nie usycham!". 

Roześmiałem się. Nie pamiętam, kiedy ostatnio śmiałem się tak, że aż bolał mnie brzuch. 

Wróciliśmy do domu po prawie dwóch godzinach spędzonych razem. Bez smutku, ukrywanego żalu czy innych niechcianych gości. Dyszeliśmy ciężko, z naszych włosów kapał pot, a twarze wyglądały jak wyjęte z pieca, ale nie przeszkodziło nam to w urządzeniu wyścigów do kuchni. Każdy z nas zabrał po szklance wody i piliśmy, nie odrywając spierzchniętych warg od brzegów naczyń, aż nie została w nich nawet kropelka. 

Slash skończył pierwszy. Odstawił szklankę z głuchym brzękiem, po czym, otarłszy usta, zagadnął:

– Niezła wycieczka, co? 

Uniosłem brwi i próbowałem jak najszybciej dopić swoją porcję. Niestety tylko się zakrztusiłem.

– Uhm. – Wydusiłem ze łzami w oczach, kaszląc na lewo i prawo. – Było świetnie. 

Mój chłopak posłał mi ciepły uśmiech i zrobił krok w moją stronę. Wyciągnął rękę, aby mnie objąć, ale, sam nie wiem czemu, irracjonalnie ugiąłem się, odsuwając ciało jak najdalej jego kończyny. Serce na chwilę mi przyspieszyło. 

– Coś nie w porządku, Axlie?

Zagryzłem wargę i powoli wróciłem do normalnej pozycji.

– Chyba… Chyba nie… Wszystko okej. – Powiedziałem bez przekonania. Czułem się jak ci ludzie w filmach grozy, którzy patrzą na swoje ręce z przerażeniem w oczach, nie potrafiąc uwierzyć, że ten dziwny stwór, którym się stali, to tak naprawdę oni. 

Objąłem rękami talię Slasha i położyłem głowę na jego ramieniu. Czy pusta ściana znała odpowiedź na moje pytania? Nie miałem pojęcia, ale i tak gapiłem się na nią, nie potrafiąc się ruszyć, nawet mrugnąć. 

'Co się ze mną dzieje?' – kłębiło mi się w odmętach umysłu. Czułem ciepło Slasha, jego uspokajający oddech, ale jakby przez szybę. Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić. Przeżyłem już dużo, ale to… To nigdy wcześniej się nie zdarzało.

Somebody That I Used To Love ~ SlaxlWhere stories live. Discover now