Chapter XXXIII

1K 59 0
                                    

****

Alison P.O.V.

     Kolejny raz podrzuciłam telefon w powietrze, szybko go łapiąc. Przyjrzałam się dokładnie obudowie i szybce, zauważając niewielkie rysy na folijce, którą już dawno powinnam wymienić. Zmrużyłam oczy naciskając klawisz blokady, skupiając swój wzrok na tapecie. Śpiący Lou... nie byłabym sobą, gdybym nie umieściła takiego pięknego widoku na zdjęciu. I tak... całkiem przypadkiem ustawiłam ją sobie jako tapetę, nie miało to nic wspólnego z tym co do niego czuję... cholera.

     Moje uczucia względem szatyna nie zmalały jak sądziłam, wręcz przeciwnie - wzrosły. Coraz trudniej było mi się kontrolować przed tym, aby nie chwycić go za rękę i przytrzymać, albo pocałować. Zagryzałam mocno wargi za każdym razem, kiedy się do mnie zwracał, albo patrzył. Cholernie trudno było mi opanować przyśpieszone bicie serca, poprzez nieznośnie urządzenie przypięte do mnie. Za każdym razem, kiedy niekontrolowanie zaczęło pikać, miałam ochotę zapaść się pod ziemię i modlić się o to, aby nikt nie wpadł na to, dlaczego moje serce przyśpiesza za każdym razem, kiedy Louis znajduje się obok mnie.

     Zerknęłam na godzinę, ponownie blokując telefon i opierając głowę o poduszki. W sali szpitalnej na chwilę obecną przebywałam sama, jednak doskonale wiedziałam, że długo to nie potrwa. Lada chwila wpadnie któryś z chłopaków, albo ich dziewczyn, które zaraz po tym jak dowiedziały się o moim kolejnym już pobycie w szpitalu, spakowały najpotrzebniejsze rzeczy i przyleciały do Irlandii. Byłam zła na siebie, że przez moją głupotę, wszyscy się zlecieli, aby mieć na mnie oko i wspierać w tych trudnych chwilach. Gdybym nie podcięła sobie nadgarstków w łazience, do niczego by nie doszło i nie leżałabym teraz tutaj, tylko w swoim łóżku i użalała się nad sobą.

     Czasami przyłapywałam się na tym, że myślałam o Chanie. Brakowało mi tego radosnego Japończyka i plułam sobie w brodę, że przywiozłam go do domu. Mogłam pojechać okrężną drogą, powiedzieć, żeby nocował u mnie, cokolwiek, aby tylko nie wszedł do tego przeklętego domu. Chan nie był zły, owszem ścigała go policja, był poszukiwany, ale nigdy nie skrzywdził nawet muchy, zawsze starał się wszystkim w okół siebie pomóc, był dla mnie... jak starszy brat.

     Ponownie spojrzałam na wyłączony telefon, marszcząc brwi, kiedy ekran wesoło zamigotał sygnalizując wiadomość tekstową. Niechętnie wzięłam go do ręki, przesuwając palcem i czytając wiadomość.

''W jakiej sali leżysz?''

     Znieruchomiałam wpatrując się w nadawcę. Zack. Cholera, co on tu robi? I skąd wie, że jestem w szpitalu?

'' Skąd wiesz, że jestem w szpitalu?''

     Nie minęła nawet minuta, kiedy otrzymałam wiadomość zwrotną. Zack był zniewalająco szybki w odpisywaniu na SMSy. Czasami było to niemal błogosławieństwem, a niekiedy przekleństwem.

''Dowiesz się. Gadaj, chyba, że mamy wydusić to z tej uroczej pielęgniarki? Nie chcemy tracić czasu na niepotrzebne gówno...''

     Zrezygnowana, podałam przyjacielowi numer sali, czekając aż się zjawi z swoim towarzyszem. Nie miałam pojęcia kogo postanowił ciągnąć ze sobą, aż do Irlandii, a ciekawość zżerała mnie od środka. Niecierpliwe wpatrywałam się w drzwi prowadzące do mojej sali, nie chcąc przegapić, kiedy metalowa klamka opadnie w dół. 

     Kilka sekund później drewniana powłoka uchyliła się, a ja mogłam zobaczyć zmęczoną twarz bruneta i zdenerwowaną szatyna. Zamrugałam zaskoczona oczami orientując się, że za ogromnym chłopakiem, znajduje się o wiele chudszy i niższy mężczyzna z zarostem na twarzy. Zmarszczyłam brwi, zastanawiając się kogo on mi przypomina a po chwili...

The future starts today, not to tomorrow...~L.T.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz