Stagium 29

707 99 18
                                    

Dział laboratoryjny Judicatora okazał się pusty.

Więc gdzie jest Sybilla, do cholery? − zastanowił się Septimus. Teraz był już całkowicie zdezorientowany: skoro nie było jej tutaj, to gdzie mogła się podziewać?

Nie znajdę jej, jeśli wciąż tu jest... Wrócę za Trinity. Albo tam wróciła, albo dopiero wróci, więc to będzie najlepsza decyzja.

Wyszedł z pomieszczenia, udając się w przeciwną stronę, niż ostatnim razem. Teraz powinien bez trudu dotrzeć do śluzy i przejść na pokład drugiego statku.

Idąc, myślał o Rosie. Czy to naprawdę była jego wina, że ona odeszła? Czy to przez jego słabe wsparcie popełniła samobójstwo...?

Jeśli tak, znienawidzi siebie jeszcze bardziej i... kto wie? Może też dojdzie do tego, że odbierze sobie życie. Nieznane są ścieżki naszego losu...

W końcu dotarł do śluzy i przeszedł przez rękaw łączący oba statki. Cieszył się, że opuszcza ten przeklęty statek-widmo, który był wręcz przesiąknięty złymi mocami. Nie miał zamiaru już nigdy na niego wracać. Teraz, na Trinity, będzie względnie bezpieczny. Światło, znajomi, jedzenie, odpoczynek... O ile będzie się uważało na dotkniętych Syndromem.

Ciekawe czy Drayton opanował sytuację... − rozmyślał. Nim znalazł się na Judicatorze, Sybilla mówiła, że chaos jest nieunikniony... Miał szczerą nadzieję, że to jedynie błędne domysły. − Tak czy siak, raczej nie powinienem rzucać się w oczy. W końcu, razem z Sybillą, zdezerterowaliśmy i pobiliśmy strażników. Zapewne żołnierze uznają nas za zagrożenie i będą chcieli aresztować...

Czyli, koniec końców, i tak pozostaję sam.

Stanął przed główną śluzą. Będzie musiał znów skopać strażników, no chyba, że wezwali posiłki. Zdawał sobie z tego sprawę, że jeśli jest ich teraz więcej, to go pochwycą i gdzieś zamkną.

Ale zdecydowanie wolał to niż samotność na przeklętym statku, sam na sam z demonami przeszłości.

Otworzył śluzę i wszedł do środka.

Oniemiał.

Wszystko wyglądało inaczej, niż zakładał. Wszystko... Światła z jakiegoś powodu zniknęły, zastąpione przez jasnozielone światła awaryjne, niemalże takie same jak na Judicatorze. Panował tu więc tajemnicy półmrok.

Po strażnikach nie został żaden ślad. Albo więc uciekli, albo ktoś ich załatwił... albo dotknął ich Syndrom.

Postąpił kilka kroków dalej i przeraził się, gdy zobaczył niefortunny widok. Tuż pod ścianą leżał na plecach jeden z żołnierzy. Miał cała rozprutą klatkę piersiową, jakby zrobiła mu to jakaś bestia przy pomocy szponów. Okropny widok. Sprawił jednak, że Septimus będzie miał się bardziej na baczności, gdyż wiedział już, że za każdym kątem może czaić się realne niebezpieczeństwo.

Sybilla miała racje. Za chwile i ten statek zamieni się w jedną wielką, żelazną trumnę.

Wyciągnął swój pistolet.

Tylko właściwie dokąd powinienem iść? Może lepiej zostać na miejscu i poczekać na Sybillę? − zastanawiał się. − Chyba jednak poczekam. I tak nie mam dokąd iść.

Oparł się o ścianę obok śluzy i nasłuchiwał, czy nikt tu nie idzie. Ze strachem odkrył, że z głębi pokładu dociera przerażające, rozproszone echo odległych krzyków, wrzasków, paniki, a od czasu do czasu nawet strzałów.

Ciekawe ile czasu minie, nim wszyscy zginą.

Nagle usłyszał coś jeszcze.Krzyki − ktoś nieopodal wołał o pomoc. I kroki... szybkie. Postanowił to sprawdzić. Może uda mu się uratować komuś życie? Komuś wciąż jasno myślącemu, z kim będzie mógł przetrwać ten koszmar?

Pobiegł przez kilka pobliskich korytarzy, będąc gotowym do akcji. Nagle, gdy minął zakręt, wpadła na niego jakaś kobieta.

Była średniego wieku, ubrana w biały fartuch naukowca. Septimus zauważył, że był w całości poplamiony krwią... po chwili już się dowiedział, skąd ta krew pochodziła. Kobieta miała całe pocięte ciało, ze sznyt wciąż toczyła się świeża krew.

− Pomocy!!! − wrzeszczała z całej siły. Septimus musiał siłą ją przytrzymać, łapiąc za ręce. Kobieta wydawała się wyrywać, była w całości ogarnięta paniką, jakby przed czymś uciekała. Rozmierzwione, potargane włosy częściowo przykrywały jej przerażoną, pełną skrajnych emocji twarz.

− Spokojnie! Już jesteś bezpieczna... − powiedział Septimus, chcąc ją uspokoić. − Jestem tu, w razie czego cię obronię, powiedz tylko, co... − urwał.

Trzy głośne strzały. Poczuł, jak w plecy kobiety wbijają się kule. Przestała się szamotać i zamarła w bezruchu. Uniosła wzrok na twarz Septimusa, po czym wyzionęła ducha. Puścił jej ręce, po czym opadła na ziemię.

Nagły rozbłysk niezwykle oślepiającego światła kilka metrów z przodu zmusił go do zasłonięcia oczu.

Co u licha...?

Usłyszał znajomy, podniesiony głos:

− Septimus Velorius Caerio! − przemówił Marcello.

Septimus opuścił rękę i ujrzał uzbrojony po zęby oddział żołnierzy. Ci z przodu trzymali przeźroczyste, prostokątne tarcze i pałki teleskopowe, a ci za nimi karabiny z podpiętymi latarkami, które były cholernie intensywne.

Marcello stał za nimi, widać było tylko jego głowę.

− Upuść swoją broń! Ręce do góry! − W jego słowach nie było litości. Mówił to serio.

− Marcello, przecież to ja, do cholery! − Próbował się bronić Septimus. − Jestem z wami!

− Jesteś dotknięty Syndromem, zagrożeniem! Zgodnie z rozkazami podlegasz unicestwieniu, więc...

− Nie wierze, że Drayton wydał taki rozkaz! − przerwał mu, mówiąc bardzo szybko. − Przecież to...

− Robię DLA CIEBIE cholerny wyjątek, więc RZUĆ ten pierdolony pistolet!!! − krzyczał. − Nie będę dwa razy powtarzał!

− Dobra! Dooobra! Okey! W porządku. Macie mnie, rzucam broń.

Septimus bardzo powoli schylał się do ziemi w celu upuszczenia broni.

Wyjątek, czyli nie chcą mnie zabić? Jasne! Znam Marcello na tyle, by wiedzieć, że sumiennie wykonuje rozkazy.

Schylił się bardziej, patrząc na żołnierzy... Wszyscy myśleli, że posłusznie wypełni polecenie. W takich sytuacjach przecież nikt nie ucieka, wystarczy sekunda, by zostać przeszytym seriami z karabinów.

Ale tuż obok był przecież korytarz, z którego przyszedł.

Zdecydował się na śmiertelnie ryzykowny ruch.

Nagle, gwałtownie rzucił się do ucieczki. Żołnierze zareagowali natychmiast, posyłając w jego stronę serie z karabinów. Tak, jak się spodziewał.

Zdążył uciec. Lecz nie na dość szybko.

Kula trafiła go w lewe ramię, powodując tym samym okropny ból. Nie miał jednak czasu, uciekał przed żołnierzami ile tylko sił w nogach. Słyszał, jak Marcello wydaje rozkazy:

− Za nim! Brać go!!!

Septimus musiał naprawdę bardzo się postarać, jeśli chciał uciec. Biegł najszybciej jak tylko potrafił, ignorując pulsujący ból. Skręcał jak najczęściej i unikał dłuższych korytarzy, gdyż w każdej chwili mogli go zastrzelić.

Co teraz? Jak ich zgubię? − myślał gorączkowo. − Co z Sybillą...?

Czy ją też zabili?

Milczenie ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz